Tekst ukazał się w 40. numerze kwartalnika „sZAFa”.
____________________________________________
Czerwiec i lipiec mają to do siebie, że wywołują pewne okoliczności (wakacje), które z kolei wywołują wyjazdy (czy to koleją, czy nie). Rozjazdy – tak jak w moim przypadku – po terenie całej Polski. Plecak ma ograniczoną pojemność, książkę zabrałam jedną, postanowiłam wspierać niedomiary literatury czasopismami kupionymi w miejscach swojego przebywania. Z różnymi skutkami, często odruchami wymiotnymi: czerwcowa “Lampa” z facjatą Świetlickiego na okładce, “Korespondencja z ojcem”, która na poczet numeru 20-ego przybrała formułę “Korespondencji z osłem” oraz “Rita Baum”, egzemplarz z zimy 2011, wznowiona edycja.
“Lampa” dobrze wykalkulowała, że idol mas – Świetlicki – przywoła do kupna gazety stosowną publiczność, zwłaszcza na fali wydania przez poetę nowej książki, wierszy zebranych, a niektórych jeszcze niepublikowanych. Okładka uwodziła, można było antycypować ciekawy wywiad w środku, przeprowadzony przez redaktora naczelnego “Lampy” – Pawła Dunina-Wąsowicza, podczas gdy otrzymaliśmy stenogram z nieklejącej się sieczki, toczonej przez nieskoordynowane myślowo i słownie osoby. Nie wiem, czy chodziło o niesubordynację przepytywanego, rozpraszanie (przechodzącym ulicą) Edwardem Pasewiczem, czy (przechodzącym ulicą) synem Marcina, Maciejem, czy (przechodzącymi ulicą) członkami zespołu Chupacabras, a może to niekonsekwencja Dunina, nieumiejętność wprowadzenia tego wywiadu na rzetelne tory. Miałam wrażenie, że podsłuchuję rozmowę toczoną w chaosie, bez jakiegoś pomysłu, przebiegu. Jeżeli już publikować, to najlepsze fragmenty, zebrać w całość, a nie serwować ersatz. Aż chce się powiedzieć “żenada, ptaszku”.
Dariusz Dudziński pisząc w “Niezbyt solidarnych tekstach” o piosenkach Kazika Staszewskiego przyznaje własny dyletantyzm, a później w sposób quasi-inteligencki sili się na krytykę fragmentów, które (znając twórczość Staszewskiego w stopniu szerszym, zarówno jego słowo śpiewane, jak i pisane) można odczytać za dwuznaczne lub ironiczne. Jego uwagi wydają się, po prostu, głupie. Biorąc pod lupę teksty Rafała Brydala i Krzysztofa Grabowskiego udowadnia, że nie zna podstawowych prawideł klecenia rockowych (i nie tylko) kawałków. Chciałby, żeby treść utworów była obiektywna, bez uogólnień, czyli właściwie jaka? Dudziński chwali na koniec artystę Pablopavo, co rozumiem, tylko scena reprezentowana przez Pawła Sołtysa rządzi się zgoła innymi prawami. Do tego nie można stawiać znaku równości pomiędzy utworem literackim, a tekstem piosenki, jeśli to nie jest w ramach melorecytacji.
Nie ma sensu też rozdrabnianie się nad nudnym i długim opowiadaniem Marty Syrwid, a Łukasz Saturczak chyba już do końca życia będzie galicyjskim führerem, opierającym się gdzie popadnie na swojej pracy doktorskiej, czy “Galicyjskości”, jakby jego horyzonty zaczynały i kończyły w tym samym miejscu. A to chyba nie jest prawda.
Mimo tylu porażek i zawiedzeń odniesionych na kartach “Lampy” nie zraziłam się, kontynuowałam lekturę, aż sięgnęłam po wysokoprocentowy alkohol i fajki, oraz “Ślepnąć od świateł” Jakuba Żulczyka. Nareszcie coś zaczęło mi się podobać, nabierać tempa w miarę czytania. Na tym musiałam zakończyć.
“Korespondencja z osłem” zawiera kiepski początek, za to w im bardziej w głąb, tym ciekawsza. Na wstępie Zawiadowca usilnie próbuje uczynić swoje opowiadanie magicznym, bułhakowskim, ale jego cudowny kot Behemotowi na pewno nie dorównuje. Zbyt gęsta i nieudana aluzja, niezgrabny pastisz. Następnie pseudo-naukowy wykład Bartosza Jastrzębskiego o tytule “Samotność”. Nie będę nic komentować, przykład wystarczy, gdyż obfitował w takie patetyczne, pęczniejące kwiatki: “Są wprawdzie kobiety wyzwolone, są niezależne, a zdarzają się nawet cyniczne i bezlitosne. Te jednak, jak można sądzić, pokryły lodem swoje niegdysiejsze rany i tylko szlochają nieraz bezłzawo w samotności. Kto bowiem raz otworzył się, ofiarował swoje serce na kruchym i delikatnym półmisku oddania, a potem dostał po twarzy, ten mści się na sobie i na innych za niesprawiedliwość, bezbrzeżną głupotę swojej naiwności i podłość ludzką w ogóle”. Amen.
Później jest już ciekawie, aż w “Zbiorze końcowym” natrafiam znowu na… Edwarda Pasewicza. Nie, nic do niego nie mam, cenię, i nie przeszkadza nic, prócz tego, że Pasewicza ciągle mijam w Krakowie, na ulicy, w tramwajach. Kilka razy do roku jadę do Poznania, spotykam w Poznaniu. Czego nie otworzę, czy to gazeta, czy puszka soi – Pasewicz. Ale dobrze. Została jeszcze “Rita Baum”, i to jest jedyna gazeta, na którą nie szkoda mi było wydawać całych 12,50 PLN.