[Tekst opublikowano w 39 numerze s Z A F y]
Krakowska wiosna przynajmniej poniekąd upłynęła pod znakiem jakości Jacka Podsiadły. To były zaledwie dwa spotkania, ale ze względu na jego nie-bywałość na licznych tego typu spotkaniach, dwukrotność jeszcze bardziej się zintensyfikowała. Poniekąd. Chociaż z tym deficytem obecności pewnie i przesadzam, ale owo zakłamanie wynika jedynie z Jacka Podsiadły niebywałości i wycofania ze świateł reflektorów.
Pierwszy incydent miał miejsce 31 marca br., a epicentrum spotkania autorskiego pt. „Jacek Podsiadło: sobą po mapie” stał się Uniwersytet Pedagogiczny. Nawet o tym interesującym, literackim wydarzeniu niosła się wieść po kameralnym portaliku Facebook. Samo zaproszenie absorbowało niemałą liczbę użytkowników słowa, choć swoiste ciało organizacyjne wydało oficjalny komunikat, że „nie będzie darmowego popcornu i coli”[1]. Tymczasem okazało się, że rzeczony popcorn i cola – były. Może nie dosłownie, ale na pewno poprzez poezję, jaką zaprezentował autor. Jednak wróćmy do początku.
Godzina 17:00, to godzina “W”, pan Podsiadło spóźniony o kilka kwadransów, nie sposób spamiętać ile, ani tego, kiedy spotkanie się oficjalnie zaczęło. Krótko mówiąc, nie mogliśmy się doczekać i wyszliśmy na przysłowiowego jednego, aż tu wracamy, i Paweł Próchniak przy mikrofonie (elo, elo). Tak zawładnął katedrą (bo siedział na niej), że dopiero po chwili można było dojrzeć siedzącego w cieniu filaru samego bohatera spotkania. A tak poważnie, przecież pan Próchniak znany jest z bezprecedensowych komentarzy, które same mogłyby egzystować jako byty ściśle poetyckie. Podsiadło, słysząc tyle miłych słów padających na jego cześć, nie mógł nic innego zrobić, jak trochę zbagatelizować całe zajście, pokiwać głową i podroczyć się z moderatorem spotkania.
Jeśli chodzi o wyrecytowaną twórczość, pojawiły się oczywiście klasyki, ale na nich nie warto się skupiać, kiedy przebojem wdarła się na szczyt… poezja dziecięca, dedykowana latoroślom autora. Ciekawa, zabawna, żywa, abstrakcyjna, gdzie prym wiodą niecodzienne, uosobione zwierzaki, a dorośli niekoniecznie są tak poważni, jak wydawaliby się w rzeczywistości. Nie przesadzę, jeśli powiem, że w auli pełnej osób 18+ (niekoniecznie dojrzałych), wszyscy płakali ze śmiechu, i z marszu chcieli zostać adoptowani przez poetę. Tłumacz-Podsiadło zdradził dodatkowo, iż ma w przygotowaniu przekłady współczesnych bajek z języka rosyjskiego. Jakiego one będą formatu – jeszcze nie wie nikt. Piszę o tym jednak głównie dlatego, aby zaprzeczyć, że autor “Kry” jest monotematyczny, mononastrojowy, zawsze ciut sentymentalny i krytyczny. Tak, Jacek Podsiadło potrafi zabawiać i samemu się śmiać.
Z jeszcze innej strony pokazał się nasz twórca 10 maja, kiedy to wystąpił razem z Najduchami (Ireneusz Socha – perkusja, Jarosław Bester – akordeon) na scenie Alchemii z programem “Lament świętokrzyski”, w ramach 2. Festiwalu Miłosza. Program ów był unikatowy, przygotowany specjalnie na tę okazję. Zespół utrzymał właściwą sobie konwencję, raz zaskakiwał ostrym staccato, innym razem uspokajającym pianissimo. Tekst – którego notabene mogłoby być nieco więcej – melorecytowany na granicy szaleństwa, dźwięków wwiercających się gdzieś pod żebra. Bytowanie między skrajnościami, słodko-gorzki posmak zaraz po – to w Krakowie Jacek Podsiadło.
[1] W celu sprawdzenia wiarygodności odsyłam tu: http://www.facebook.com/event.php?eid=186731174705288