Ganbare! Notatki z warsztatów umierania

Co to znaczy „dobra książka”? Wiem, gruby temat, pewnie już czujesz to niesamowite elektryzujące napięcie, ostrą jazdę i zapach palonej gumy, więc odpinamy wrotki.

Daruję sobie filozoficzne inklinacje, całe uniwersalistyczne tło starożytnych mędrców, które są przynudnawe jak opowieści ciotki Grażynki z jej wczasów pod gruszą w Rowach w roku 1998 (wiem, tyle się nie żyje). Ciągotki zawsze miałam nietzscheańskie, dlatego nakręcę aferkę i skorzystam z prawa ukucia własnej definicji.

Wyznacznikiem dobrej książki jest według Klaudynki to, (poproszę o fanfary; swoją drogą dziwne to słowo troszkę, „fanfary”), czy i jak często robię notatki w trakcie czytania, czy wracam do niej myślami, czy nawiązuję do niej w rozmowach z przyjaciółmi. Jeśli kupuję ją innym albo sama sięgam po nią ponownie, to zdecydowanie jest to lektura dobra.

Są książki-kotwice, które zwracają uwagę na coś po raz pierwszy, coś uświadamiają i później to do nich się porównuje. Miałam tak na przykład z „Sapiens. Od zwierząt do bogów” Yuvala Noah Harariego, że jak potem przeczytałam „Human Universe” Briana Coxa, która jest świetnym naukowym uzupełnieniem książki Harariego i zwraca uwagę na ludzkość w dużo szerszym kontekście, to podświadomie wiele wątków porównywałam do tej pierwszej kotwicy.

W kontekście tematu, jakim jest tsunami, przed „Ganbare! Warsztaty umierania” Katarzyny Boni miałam zupełnie niezagospodarowaną przestrzeń w głowie. Znałam słowa kluczowe: trzęsienie ziemi, płyty tektoniczne robią pod wodą szuru-szuru, powstają fale, które piętrzą się przy brzegu, fizyka, energia, wielka woda, zalewająca miasta. Na tragedie ludzkie patrzyłam z perspektywy statystyki, a nie pojedynczych osób i rodzin. Na straty materialne patrzyłam w kontekście katastrofy ekologicznej i finansowej, nie obciążenia psychicznego, które z nich wynika. Mimo tego, na jakiej głębokości zaczyna się tworzyć tsunami, patrzyłam na to zjawisko bardzo płytko.

Dopiero historie konkretnych bohaterów reportażu Boni sprowadzają dobitnie na ziemię. Dają plastyczny, realny obraz żywiołu, który budzi podziw i przeraża jednocześnie. Wielka woda, która przesuwa, jak pionki na szachownicy, samochody, domy, zwierzęta, ludzi, wkręca w swój wir i wypluwa szczątki. A co potem? Fala się wycofuje, domy są do odbudowania, sprzęty do odkupienia, ale nie ma niczego, co potrafiłoby posklejać roztrzaskane na odłamki światy ludzi, którzy stracili swoich rodziców, małżonków, partnerów, rodzeństwo, dzieci, przyjaciół. Przeraża wartościowanie, że ci, którzy odnaleźli i pochowali ciała, są w dużo lepszej sytuacji niż ci, którzy nadal szukają szczątków swoich bliskich i uczynili z tego misję reszty swojego życia. Zbiorowa trauma, halucynacje.

Jak w Japonii, gdzie tak wielu mieszkańców żyje w cieniu katastrofy, szukać sensu życia? Odpowiedzią, jedną z wielu, są warsztaty umierania. Masz dwadzieścia kartoników, na których wypisujesz to, co najważniejsze. Wśród nich są rzeczy, z którymi nie potrafisz się rozstać; miejsca, które wiążą się z dobrymi wspomnieniami; rzeczy, które lubisz robić; imiona ludzi i zwierząt, którzy znaczą najwięcej. Wyobraź sobie, że zaczynasz chorować na jakąś ciężką chorobę i wszystkie etapy, od rozpoznania pierwszych symptomów aż po wizyty u lekarza, diagnozy, coraz częstsze epizody bólu, coraz bardziej pogarszający się stan, aż po finalne chwile w szpitalu i śmierć. Na każdym małym etapie wyobrażania sobie tej choroby, zgniatasz po kolei po jednej karteczce i wyrzucasz ją na ziemię.

Wiesz już, co zostało ci na tej ostatniej?

Idź za nią.

____

P.S. Dziękuję, Hanuszka, za ten drogowskaz.

Co myślisz?