Koniec maja pomiędzy jednym Bożym Ciałem a drugim.
Każdy powód jest dobry, by odwiedzić Lwów. Uzupełnić płyny lokalnymi trunkami, ulubionymi smakami, których nie ma sensu sobie odmawiać. Kwas. Kilkanaście rodzajów wina na kieliszki.
Oczywiście, że nie pamiętasz.
Między jednym Bożym Ciałem, świętowanym w Polsce, jak zawsze, we czwartek, a drugim, obchodzonym we Lwowie dopiero w niedzielę, chyba ze względów logistycznych. Być może służby nie miały wyrozumiałości dla pomysłu zablokowania całego centrum miasta ze względu na procesję w środku tygodnia.
Od czasu do czasu trzeba uzupełnić biblioteczkę o nowości wydawnicze. Przynajmniej raz w roku, jak pielgrzym wypełniający religijny obowiązek, wsiadam do pociągu Kraków-Przemyśl, potem w busik “pojedziemy-jak-się-zapełni” do Medyki, pieszo przez granicę Medyka-Szeginie, a stąd droga już beznadziejnie banalna, prosto i w lewo, do marszrutki “plecaki-rzucajcie-na-tylne-drzwi”, która bezpośrednio płynie po koleinach do Lwowa.
Stąd świat jest już blisko. Tu zaczyna się wschód, któremu nie ma granic. Odtąd przestrzenie stają się coraz większe, horyzont coraz dalszy i dłuższe cienie. Zapomniani przodkowie wyłażą z każdego kąta, wchodzą we wszystkie zakamarki ciała – nie da się ich zmyć, wywabić, zdezynfekować. Siadają za uszami, osiadają na barkach jak kurz, jak piasek i deszcz. Przedostają się razem z tlenem i wodorem od razu do płuc, do krwi.
___________________
Bardzo polecam! Nie ma się co wstydzić, tyle jeszcze do odkrycia. Pierwsze razy z miastami są najlepsze. ;-)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Bardzo klimatyczne foty.
Wstyd się przyznać, ale nigdy jeszcze tam nie byłam.
PolubieniePolubione przez 1 osoba