Pewnego dnia, w miesiącu listopadzie,
trafiłam na coś, co powaliło mnie z nóg.
To będzie ballada, ballada jakich w bród,
o Andrzeju Podkolanie, śpiewać chcę jak z nut…
__________________________________________
Przeprowadziłam wczoraj pewne śledztwo, którym muszę się z Wami podzielić. Tylko dla ludzi o mocnych nerwach.
Etap 1.
Przeczytałam na stronie Andrija Lubki, ukraińskiego poety, pewien post.
Etap 2.
Coś mnie podkusiło, bo postanowiłam sprawdzić, co się dzieje na angielskiej wersji tej strony – takie przekładoznawcze zboczenie. I stało się to:
Etap 3.
Sprytny Google Translate sprawił, że zaintrygował mnie Andrew Platanthera. Zrozumiałam, że to nazwisko musi w takim razie coś znaczyć. Wpisałam w wyszukiwarkę angielską wersję nazwiska Lubki i odkryłam niesamowicie idiotyczną i zbędną rzecz:
Andrij Lubka to po prostu… ANDRZEJ PODKOLAN!
Mimo dużego osiągnięcia jak na swój obecny stan umysłowy, uważam, że Andrzej Podkolan i tak nie przebija najwybitniejszego ukraińskiego filozofa, Hryhorija Skoworody, czyli… Grzesia Patelni.
Dziękuję za uwagę.