07 ||| WYRWY, PĘKNIĘCIA

© Klaudia Raczek

***

Twoich trzysta kilometrów na północ, moje cztery na południe, i nagle robi się bezludnie. Zanim cię odprowadzę, zanim wrócę do mieszkania w rytmie Bajofondo Tango Club już jesteś gdzieś indziej. Jeszcze nie domyślę się tęsknoty, ty już z dworca, już nad morze, nad morze, powoli, stukotem. Może to przetrzymam, nie zagryzę warg. Przez pięć godzin oglądam na Google Maps trajektorię twojego pociągu, który nie jest pożądaniem, choć coraz bardziej penetruje Polskę. Przy pomocy aktów zrobionych dawno temu polaroidem, przypominam sobie ulubioną trasę, od pępka, poprzez mostek, aż do obojczyków, dopóki nie dasz znać, że żyjesz, że jesteś, jesteś, tylko gdzieś indziej.

***

Kiedyś potrafiłem pisać wiersze, teraz boję się patrzeć w oczy przechodniom, chodzę zgarbiony. Bruk, beton i asfalt Krakowa na swojej codziennej trasie na Rynek znam już całkiem nieźle. Boję się ludzi, więc wyobrażam ich sobie jako drzewa. Tak jest bezpieczniej. W kieszeniach kurtki wysypane z paczki draże, kamyki brzeskie. Podjadam je, włócząc się po mieście. Jest całkiem tak, jak piętnaście lat temu, kiedy wypuszczaliśmy się z dziadkiem na wieczorne eskapady. Na początku spaceru kupowaliśmy w kiosku dwie paczki orzeszków, po jednej dla każdego z nas, wysypywaliśmy je do kieszeni, żeby brzęczało, żeby móc zanurzać w nich dłoń i czerpać z tego większą przyjemność, niż z jedzenia.

***

Chyba jednak lepiej nie pić tego wina, nie kręcić głową ósemek. Po pijaku tak naturalnie wychodzą mi błędy, potknięcia. Oka w rajstopach odkrywają uda niegrzecznych dziewcząt, którym nie uda się zachować fasonu, dotrwać nietkniętą aż do ślubu. Gdzie nie spojrzę, tam i ciała chętne do zażywania w ilościach przemysłowych. Chętne do rozwiązywania nóg. Mnie się bluzeczka, zbędna kokieteria. Później grzecznie się ubieramy, jakby nigdy nic, po cichutku. Wychodzimy do innych, żeby w niedzielę pokornie cwałować do świątyni, biorąc przykład z ojców.

***

Wigilie ciągle kreślimy na osobnych kartkach, choć nie obchodzimy ich w istocie. Jesteśmy częścią rodziny, do której nie chcemy należeć. To rodzina wyrazów obcych. To rocznica, pamiętasz, poznaliśmy się w autobusie, w wigilię Wigilii, dwudziestego trzeciego. Pomyślałem, ta kobieta jest toksyczna bardziej niż muzyka Toma Waitsa w jesienne wieczory, w barze o smutnych, opuszczonych ladach.

* * *

Całą noc wsłuchuję się głośne wzloty i upadki oddechu kogoś z pokoju obok, kogo kocham, kto już do mnie nie należy.

_____________________

Zapisz

Co myślisz?

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s