Wczoraj w Kinie Pod Baranami odbył się pokaz Oscar® Nominated Short Films 2015 i myślę, że jest to świetna okazja do tego, aby zwrócić uwagę na niemal niezauważane filmy krótkometrażowe, w tym filmy aktorskie, dokumenty i animacje.
W krakowskim kinie wyświetlono akurat nominowane w tym roku filmy aktorskie.
Do tej pory nie widziałam spośród nich żadnego. Dlaczego? Nie wiem.
Z najważniejszymi nagrodami filmowymi staram się być na bieżąco. W przypadku Oscarów próbuję oglądać wszystkie obrazy przynajmniej z kategorii, w których startują najlepsze filmy anglo- i nieanglojęzyczne. Jeśli film polskich twórców jest nominowany w innej kategorii, na przykład tak jak to było w poprzednich latach z krótkometrażowym filmem animowanym czy ostatnio z filmami dokumentalnymi, również staram się je obejrzeć.
Miałam wrażenie, że nie jestem filmową ignorantką, dopóki nie zdałam sobie sprawy z tego, że zupełnie obca jest mi kategoria filmów krótkometrażowych. Do tej pory się nad tym nie zastanawiałam, ale podświadomie w mojej głowie były to obrazy drugorzędne, które z ciekawości może i bym obejrzała, ale jakoś nigdy nie było okazji, czasu… Wiadomo.
Dlaczego w zalewie pełnometrażowych obrazów giną te, które teoretycznie powinny być łatwiej dostępne, przyjemniejsze w odbiorze, bo są po prostu krótsze?
Nie wiem, ale intuicja podpowiada mi znane powiedzenie, że tam, gdzie nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. Pieniądze przekładające się na promocję samych filmów, jak i gatunku.
Dopiero wczoraj do mnie dotarło piękno obrazów trwających ok. 30 minut. To miniatury, zapisy konkretnej chwili. Wycinki, ale jak znamienne. Bez niepotrzebnych wydłużeń, owijania w bawełnę.
Jeśli można pokusić się o porównania, to filmy krótkometrażowe wobec pełnometrażowych są jak opowiadania w stosunku do powieści. Długość zdecydowanie mniejsza, ale za to o wiele intensywniejsze, niejednokrotnie o silniejszym wydźwięku.
Tak, wczoraj ogarnął mnie niemały zachwyt. Wszystkie z prezentowanych filmów były z zupełnie różnych krajów, w całkiem innej estetyce, o różnym emocjonalnym natężeniu.
Trudno mi powiedzieć, który spodobał mi się najbardziej, ale stawiałabym na obraz “Aya” (2012). Pod przykrywką absurdalnego działania głównej bohaterki kryje się samotność, smutek i odrobina szaleństwa, które drzemią w każdym, bez wyjątku – czasem wystarczy impuls, by wyszły na wierzch.
Zachwyciła mnie też “Rozmowa” (”The Phone Call”, 2013), która zdobyła Oscara. Niesamowita, wzruszająca historia, chociaż zakończenie filmu wydało mi się bardzo hollywoodzkie, sztampowe.
Rozczulającym filmem jest z kolei “Boogaloo and Graham” (2014). Ta krótka opowieść rozgrywa się w Belfaście, w latach 70. minionego wieku. Dwóch chłopców, dwa kurczaki, mnóstwo pozytywnych emocji.
“Maślana lampa” (”La lampe au beurre de yak”, 2013) rozbawiła chyba każdego na sali kinowej. Absurd, ale jak najbardziej rzeczywisty.
Na końcu wymieniam “Parvaneh” (2012), bo najmniej mnie ten film zaskoczył. Może już się uodporniłam na trudne historie młodocianych emigrantów. Nie wiem.
Wiem natomiast, że poziom wszystkich wymienionych filmów jest wyrównany, i o tym, który przypadnie najbardziej do serca decydują kwestie bardzo subiektywne. Każdy z nich niewątpliwie zasługuje na uwagę, dlatego jeśli jeszcze nie mieliście okazji ich oglądać, bardzo polecam.
