Popularny internetowy mem mówi: „Co zostało zobaczone, już się nie odrobaczy”. Mogłabym go sparafrazować na użytek pisania o książce „Widmowy refren” Agnieszki Mirahiny, ale nie chcę być aż tak zgryźliwa.
Wiersz otwierający tomik nosi tytuł „Maszyna do życia”. Powiedziałabym, że literacko odpowiada „Maszynce do świerkania”, utworowi Czesława Mozila, co Śpiewa. Jednak co można wybaczyć tekstowi piosenki ze względu na podporządkowanie się muzyce, tego nie można poezji.
Wiersze Mirahiny z banalnymi rymami, przypadkowymi zlepkami słów, nie wywołują we mnie zbyt wielu emocji. To freestyle – niekonwencjonalny i bardziej wyszukany niż większości raperów, ale nic poza tym. To szkielet, ale bez tłuszczu, mięsa i krwi. Wydmuszka.
Jeśli już mówić o treści, to najwięcej tu słychać bardziej i mniej oczywistych aluzji literackich, jednak ani one bawią, ani zastanawiają. Nie zaprowadzają też w inne znaczenia, „miraże”, nie „chwytają”. Po prostu są. Bez notatek nie byłabym w stanie o tej książce nic napisać, oprócz tego, że jest napompowana odwołaniami. Nic więcej.
Mam wrażenie, że te wiersze zostały spisane, zapisane do pliku i zaakceptowane do druku. Nie widzę w nich dopieszczenia, dopracowania. OK, można powiedzieć, że to nie taki rodzaj poezji, że to freestyle, który rządzi się innymi prawami, ale skoro tak, to gdzie jest żywioł, nieprzewidywalność, zachwyt?
Być może taka literatura znajduje swoich czytelników, może nawet fanów, natomiast mnie zupełnie nie przekonuje. W książkach szukam wyładowań elektrycznych (najlepiej na skórze), euforii albo złości – jakiejkolwiek emocji, byleby intensywnej. Czytanie Mirahiny nie wywołuje żadnego uczucia.
OK, ktoś na pewno powie, że te „rymowanki” mają na celu wywołanie u czytelnika poczucia pustki, zwracając uwagę na rozpad postmodernistyczny, konsumpcjonistyczny, postindustrialny itp. Nie jest to jednak oryginalne, bo w moim przekonaniu większość tzw. popkultury zmusza jedynie do rozpaczy, a podobną zagładę umysłu dostrzec można w prawie każdej polskiej piosence puszczanej w radio. Bagno nadinterpretacji.
Teksty „Widmowego refrenu” rozczarowują, rzadko jedynie wywołują śmiech. Nie wiem, może nadaję na innych falach i nie łapię melodii żadnego z refrenów. Mam wrażenie, że ktoś ze mnie zakpił, a ja straciłam na te żarty mnóstwo czasu.
Możliwe, że z całej książki najciekawszy był opis serii wydawniczej „ilorazy ironii” oraz komentarz do tomiku Krzysztofa Hoffmanna, jednak i w nich coś zgrzyta i to niemiło, niemiłosiernie, jak kredą po tablicy. Autor „Miraży komentarza” stara się naśladować styl Mirahiny, grać z nim, ale wywołuje to tylko zażenowanie. Najlepszy, najbardziej trafny jest w tych miejscach, gdzie nikogo nie udaje, chociaż podejrzany jest jego zachwyt nad omawianym tomikiem.
„Widmowy refren” opublikowało wydawnictwo FORMA, ale czy musi tak być, że poza formą na próżno szukać treści?
_________________________
Artykuł ukazał się w 53. numerze kwartalnika „sZAFa”.