pobłyski

rytm przylotu ptaków wysiadywanie jaj głód powietrza słońce na przestrzał stukot kół o bruk ledwie wyczuwalne pulsowanie miasta wszystko co istotne rozgrywa się na początku lata w rozjazdach ćma utopiona w szklance po whisky pobłyski pobłyski

grawitacje

muzyka głodnych brzuchów krótkie niezauważalne dotknięcia spięcia ciał jak w tańcu wyładowania elektryczne na skórze plusy minusy odepchnięcia przyciągania kulawy rytm na obrzeżach pępka to trakcja na ulicy kałuże jak smoła jak krew księżycowa wschód słońca wiesza się na szybie

codziennie zasypiam z głową na wschód

może znowu mi się przyśnisz często marzę o gubieniu się o zgubie o tułaczce po przystankach znakach przestankowych kropki przecinki i pauzy na ramionach gdzie jesteś kiedy noc jest po żeby było słychać szybkie uderzenia serca i zegara naprzemiennie żeby być choć ponoć śmierć wertykalna jest pełniejsza chwały

ból fantomowy

mgła gęsta jak stal stałość w uczuciach to wynalazek przez który trzeba się ciągle potykać połykać tabletki w takt zegara ojca nigdy nie znałam

początek czerwca

stare psy wyprowadzane bez smyczy mają białe twarze nie dożyją lata lepi się do mnie cały świat razem z tym początkiem czerwca piwem tobą wolna sobota czas się zatrzymał i ludzie jak gałęzie gotowi do rozkwitu wydania owocu

finlandia

nie mogę wydobyć z siebie języka ostrego jak fiński nóż pewnego jak obiecana ziemia chowam w sobie liczne urazy obrazy z dzieciństwa i inne nieprawdy jeśli wierzyć snom (a wierzyć trzeba) powinniśmy już dzisiaj stąd uciekać na nowo się poznać przez języki obce i nieswoje przypadki świat jest prosty kiedy mówią o nim dzieci

bukszpan

noc otwiera się jak orzech łatwo pokaleczyć ręce krew dobrze chłoną karty biblii tam to dopiero jest rzeźnia jeśli miałbym wierzyć w jakieś znaki byłyby to znaki przestankowe jeśli miałbym wierzyć w jakiegoś boga byłby to z pewnością dolny bug