
Trzymała ich tutaj jedynie możliwość wieczornego wypicia piwa. Byli nie z tego świata, nie z tego dramatu. Ktoś z nich znowu zakpił. Nocami uprawiali masową produkcję listów motywacyjnych i CV, jakby to były wiersze. Kłamali jak w życiu – skrupulatnie i pewnie, choć nie mieli celu. Ciągle stali na peronie, ale żaden pociąg nie nadjeżdżał.
Odeszła, bo chciał zostać sam, a znowu związał ręce. Przyszły nowe kobiety, które obiecały rodzić zdrowe, mądre dzieci. Od tych napięć, kłótni o bardzo wiele byleco, tej całej prozy, od tego całego majdanu pozostały ubytki na półce z książkami i płytami, wypalone na prześcieradle dziurki po żarze z papierosów. Wszystkiemu byli winni sami, źle rozpisali role tego widowiska. Wielki wybuch, w sercu krater, nieszczelna fuga wypełniona muzyką lepką i ciężką jak masło orzechowe. Głębokie szczeliny oraz zadrapania na ścianach wyklejam utworami Szostakowicza, czasem Bacha, żeby nie bolało.
Przestawiał zegary, żeby zabić czas lub choć trochę go unieszkodliwić. Poczuć, że może mieć nad nim kontrolę. Przez nią zapomniał, że potrafi cokolwiek robić sam, prócz snucia się po pokojach, naprzemiennego parzenia kawy, palenia papierosów. Teraz nie umiał nawet w ciszy zjeść posiłku, tułał się po parkach z bułką na ciepło. O bułko na ciepło z wkładem pieczarkowym! O gumowa zapiekanko! Do wszystkich was się jednakowo naiwnie przywiązywał, a potem znikały w jego trzewiach jak kobiety, które obiecały rodzić zdrowe, mądre dzieci.
Tułał się po miejscach wyłącznie świeckich. Nie wierzył w nic, nawet w to, co pisał. Od kilkunastu lat nie chodził do kościoła, mimo że kolana lubiły chłodne posadzki, zaklętą intymność konfesjonału, ciszę, zapach kadzideł. Wyprowadził się na bardzo długi spacer, zapomniał drogi powrotnej. Zbłądził, ale kapłanom, filozofom, innym nawiedzonym, którzy próbowali go nawrócić, powtarzał: nie jestem owcą, nie szukam pasterza.
Wczesna jesień, ale późny wieczór. Wracała ostatnim pociągiem, znowu nie do niego. Dzieliło ich wszystko, szczególnie odległość, na drobny mak rozcierała w makutrze. Zimno w kościach, a jeszcze nie zaczął się okres grzewczy. Pociągała ulotność istnienia, spisywanie wspomnień, spisywanie na straty życia. Brak sensu bolał w nadgarstkach. Przed snem myślał o chwilach, kiedy zostawali sami. O rzeczach, które robili tylko po to, by uwierzyć, że tak musi być, że nie są tu przez przypadek, skazani na zapomnienie.
______________________________