
Lipiec okazuje się być zupełnie niemożliwym. Ciągłe życie w drodze, na trasie, bycie pomiędzy, w ruchu, do braku tchu. Ale chyba tak jest dobrze, tak jest lepiej. Niech już zostanie.
Tysiące razy pokonywałam drogę krajową nr 52, trasę europejską nr 77, na różnych odcinkach, ale na nowo odkrywam ich urok. Głośna muzyka, jedna z ulubionych audycji w radiowej Trójce – „Zaraz wracam” Artura Orzecha, a na horyzoncie tylko góry. Bezpieczeństwo, kiedy przestrzeń jest osadzona w jakichś ramach. Kiedy istnieją granice. Nie przekraczaj ich, zostań.

Dzień w dzień powroty o czwartej nad ranem, bo opowieści nie chcą się kończyć. Czwarta nad ranem, kiedy powoli razem z ulicznymi latarniami gaśnie Księżyc, kiedy budzą się do życia ptaki. Codziennie wchodzę w inne życia, inne historie. Zaczynam się w nich gubić. Nie widzę żadnych konturów, tylko plamy. Gdzie jesteś. Codziennie nowe twarze, dzięki którym powraca wściekła kiedyś barwa moich oczu, wyostrza się słuch, pojawiają się na ciele dreszcze. Co noc odwozi mnie ktoś inny, co noc patrząc na zegarek dziwię się, że już czwarta nad ranem. Może sen przyjdzie, może mnie odwiedzisz – dośpiewuję szlagier, który najczęściej towarzyszył mi trudnym okresie dojrzewania, nastoletniej wojnie hormonów. Teraz myślę o nim z lekkim sentymentem, ale już nie zaciska się gardło, nie martwieje spojrzenie, nie buntują się pięści. Przypływ emocji już nie zmusza do biegu. Oddycham cicho, równomiernie, jakbym na chwilę nie istniała. Jakby jedno mgnienie.

Uciążliwe jest lato w mieście, dlatego potrzebujemy dużo lodu. Po pierwsze, żeby się nim obłożyć, po drugie – żeby go jeść w ilościach hurtowych. Krakowie, tęsknię za twoimi lodziarniami, za Starowiślną, za Tiffany, za Katane. Za ostatnim odkryciem, limonkowo-miętowym z Zielonego Talerza. Uciążliwe jest lato w mieście, dlatego zgodnie z logiką uciekam w inne miasta, w inne przestrzenie. W Żywcu – nad jezioro, w Bielsku-Białej – na Błonia.
