09 ||| SNY O WYPRAWIE NA WSCHÓD

© Klaudia Raczek
© Klaudia Raczek

Jeżdżę bez celu, bez sensu. W końcu tramwaje porzucają mnie. Nagle zajeżdżają do zajezdni Podgórze albo Nowa Huta. Wypluwają mnie jak ość na zimny talerz północy. Późną tarczę nocy. Mnę się w sobie, wracam w towarzystwie bardzo marnym, własnym. Dobrze mieć piersiówkę w pięści, trzymać się kurczowo jak brzytwy. Upijać się z braku laku i nadmiaru lęku z kimś równie kompetentnym w sprawie wódki. W sprawie dobrego smaku i estetyki o zabarwieniu mocno literackim. Jestem marnym bohaterem tego opowiadania, nie uczestniczę w żadnym dialogu. Ale jeszcze zanim, zanim ostatni kurs – krążę. Podsłuchuję nieświadomych podsłuchiwania. To szept, lecz słychać kakofonię, jazgot. Bo Індія починаεться з того, що сняться сни про виправу на схід*. W uszach tylko głęboki dźwięk surmy, sygnał przejeżdżającej karetki, ale ти не певен, чи серцем почув чи вухом**. Marzą się Indie, marzy ciepłe łóżko. Marzy się dom, ale żadnego miejsca nie potrafisz jeszcze tak nazwać. Ktoś trzęsie tym światem jak grzechotką. Od turbulencji jęczę cienko i monotonnie jak pijana pozytywka. Nie wytrzymuję, wypadam za burtę, na Planty, drugi dzień z rzędu. Znowu robię wstyd pod pomnikiem Straszewskiego.

Tygodnie, których nie ma, a jednak zaznaczają się błękitniejącymi żyłkami na dłoniach, ramionach, szyi i udach. Wszędzie. Nie jem, nie potrafię przygotowywać jedzenia tylko dla siebie. Żeby przeżyć, niekiedy wzywam posiłki, wdaję się w bezsensowną i niepotrzebną nikomu rozmowę z dostawcą pizzy. Kości coraz bardziej dopraszają się światła. Wychodzą na wierzch, orszakiem. Zahaczam biodrami o klamki. Chudnę. Każdego dnia jest we mnie coraz mniej miejsca. To ciało już ledwie mieści dobrego, lecz chorego ducha.

Wiję się pomiędzy dniami, ulicami. Ta jesień sprawiła, że wyszedłem z rynsztoku tylko po to, żeby się znów przewrócić. Gębą na bruk, nie na jesionowe deszczułki. Cały rynek tonie w kiczu. O tonę za dużo szmiry jak na jedno miasto. Główne place obrzucone tanimi fontannami, krzykliwymi szyldami, mięsem armatnim, gołębim gównem. Obraz rozlewa się, tracę kontakt z rzeczywistością. Siadam na murku przy bulwarach, żeby przeczekać sztorm. Zaplombować ubytek świetlistej substancji we krwi. Klin. W końcu jestem bogiem, choć z tak brudnym, potarganym ciałem, że nikt nie wierzy.

______________________________________________________

* Indie zaczynają się od tego, że śnią się
sny o wyprawie na wschód.

** (…) a ty nie wiesz, czy sercem słyszałeś, czy uchem.

(frag. poematu Indie J. Andruchowycza, przeł. J. Podsiadło)

______________________________________________________

Co myślisz?

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s