
______________________________________________________________________
Dni bowiem moje jak dym znikają,
a kości płoną jak w ogniu.
Serce wysycha spalone jak trawa,
zapominam nawet o spożyciu chleba.
Od głosu mojego jęku
kości przywarły do skóry.
Jestem podobny do kawki na pustyni,
stałem się jak sowa w ruinach.
Czuwam i jestem jak ptak
samotny na dachu.
(…)
Jak chleb jadam popiół
i z płaczem mieszam napój,
(…).
Dni moje są podobne do wydłużonego cienia,
(…).
(frag. Psalm 102, Księga Psalmów)
______________________________________________________________________
Popatrz za okno, na ogród. Drzewa zaczęły rosnąć korzeniami do góry. Wiesz, co to oznacza. Szukając sensu, w ciemnych korytarzach domu potykam się o wszystkie nogi. Złośliwość rzeczy martwych. Martwość rzeczy złośliwych.
Potrafię całe dnie leżeć niemal bez ruchu. Na zmianę, to śmiejąc się, to płacząc, wariując od byłych tęsknot i przyszłych pragnień. W przewrażliwieniu, wyczuleniu na cały ten kurz świata, popiół przyjmowany nie z rąk kapłana. Powstałem z prochu, z ziemi, i wrastam w nią na powrót. Na podobieństwo drzewa.
Kosmos. Ktoś podrzucił go na wycieraczkę jak niechciane dziecko. Prosi o wzięcie na ręce. Przyjmuję ten kosmos do siebie, on rozgaszcza się miękko, naturalnie, we wszystkich pokojach. Przez chwilę żyjemy razem, tracę całą podejrzliwość i czujność. Wtedy kradnie mi serce, znika bez słowa. W przyrodzie musi być równowaga, żadne gniazdo nie może pozostać puste. W tej wyrwie, pustej klatce piersiowej, zadamawia się sowa.
Ptak mojego serca karmi się nocą. Najwięcej czerni, najwięcej iluminacji pod powiekami jest tuż przed snem. Myśli kołaczą o sklepienie, krzyżują się ze sobą w niedorzecznych kształtach, fraktalach, lawirują od przyczyny do skutku, czasem odwrotnie, od skutku do przyczyny i na powrót to samo. Rosną w siłę. Jedyne, co jest w stanie je spłoszyć, to czyste, białe światło świecy. Tyle pamiętam z Bachelarda.
Kiedy bardzo długo nie mogę zasnąć, żeby zapomnieć o swoim, czasem podsłuchuję cudze życie. Sąsiedzi z góry grają w kości, ale bez miłości, choć trą je do białości. Mówią do siebie językiem ognia. Naprzemiennie zwyciężają, mizdrzą, i miażdżą się przez wszystkie pokoje. Rano wysypują się z łóżek na ziemię niedbale jak zabawki z dziecięcego pudła. Resztki czułości rzucają psu do miski.
______________________________________________________________________