06.03.2019, Lotnisko Amsterdam-Schiphol
Nigdy nie myślałam o podróży do Stanów, albo jak to mówią starsi ode mnie, Ameryki. Ameryka ma w sobie znacznie więcej kontekstu, nostalgii, zazdrości i sentymentu niż takie po prostu Stany Zjednoczone. Szczególnie jak się pochodzi z małego miasteczka na południu Polski, to USA są jeszcze bardziej magiczne, bo niedostępne. Tak jak dla tego żula w sklepie monopolowym, który szukał winiacza, patrzył zza lady na przekręconą w lewo lekko butelkę, przez co widział tylko część napisu na etykiecie i ekspedientkę zagaił: “Poproszę to wino OK USA”. To tanie wino w rzeczywistości nazywało się “Pokusa”. Założę się, że przez ten napój bogów można mieć niezły odlot, może i do Stanów.

Siedzę na lotnisku, czekam na samolot DL0047, który z Schiphol zabierze mnie na JFK. Nowy Jork zawsze wydawał mi się bardzo odległy i dziwi mnie to, że teraz, kiedy mam go na wyciągnięcie ręki, wcale nie wydaje mi się bliższy. Ostatnie tygodnie nie pomagały się przyzwyczaić do tej myśli, przygotować na zwiedzanie, bo były pod znakiem nieustannej gonitwy, przekładania planów i przyspieszonego trybu załatwiania wizy.
Jakie mam wyobrażenie o Stanach? Bardzo spolaryzowane, płytkie i spaczone. Jazz. Louis Armstrong. Aretha Franklin. Sarah Vaughan. Wielość narodów, kultur i języków. Ziemia, na której przynajmniej w teorii nikt nie ma prawa czuć się obco. Amerigo Vespucci. Woody Allen. Annie Hall. Indianie. Westerny. Rap. Światła, billboardy, neony. Szopy pracze. Dolary, głowy prezydentów na górze Rushmore. Dziwny zestaw, który przyniósł mi strumień świadomości.
Już na pokładzie. Stewardesa w linii Delta wygląda jak Jennifer Aniston. Kiedy zamyślam się nad skojarzeniami ze Stanami, krzyczy do mnie per “Honey”, bo nie wie, czy chcę wodę, wino czy może soczek. Przezornie biorę wszystko. Na pierwszy rzut oka tutaj wszystkie stewardesy mają więcej lat niż przeciętna wieku w samolotach, którymi podróżowałam w Europie. Wszystkie starsze, eleganckie panie są tak miłe, że mam ochotę je uściskać, poprosić, by usiadły na moim miejscu, a ja wezmę ten wózek i rozdam gorące chusteczki, jedzenie, napoje. Z drugiej strony myślę, że to cudowne, że dalej są czynne zawodowo i genialnie się nami opiekują.
Myślę o wszystkich pasażerach zamkniętych w puszce Airbusa A330. Jakie niosą ze sobą historie? Skąd lecą? Dokąd? Kto na nich czeka? Czy jest tutaj chociaż jedna osoba, która kupiła bilet w jedną stronę i planuje dzisiaj zacząć zupełnie nowe życie w Nowym Jorku, bez większych planów, perspektyw? Która ucieka od problemów, rodziny, pracy, dotychczasowego łez padołu na rzecz kompletnej niewiadomej?

Po dwóch godzinach lotu już mnie bolą plecy. Przed nami kolejne osiem, a potem długi layover w Nowym Jorku, i dalej, ponad cztery godziny do Austin w Teksasie. Czytam, myślę, piszę, tęsknię. Od huku lotnisk i samolotów, podwyższonego ciśnienia, chce mi się spać, ale wiem, że nie powinnam. Trzeba się zmęczyć, wziąć melatoninę i wstać rano jak skowronek.
Bycie w podróży pozwala spojrzeć na życie z perspektywy, oddalić się od codziennej bieganiny, rytuałów, rytmów, rutyny. Jesteśmy tylko mało istotnymi pasażerami, z przydzielonym numerem siedzenia, numerem paszportu. Gdzieś tam widniejemy w chmurze, w systemach przewoźników, urzędów, banków. Jesteśmy przyporządkowani do państw, miast, ulic, budynków i mieszkań. Jesteśmy przydzieleni do biurek, pensji, numerów telefonów i blach samochodowych. Czasem zazdroszczę tym, którzy potrafią uciąć te wszystkie zależności. Trochę też im współczuję.
Teraz jestem tylko kropką, punktem na Flightradar24. Jedynie, co mnie trzyma na świecie, to siatka kontaktów i ich pamięci. Kręgi najbliższych, rodziny i przyjaciół. Inaczej czuję, że już dawno bym stąd uciekła. Czasem najtrudniejszym wyborem jest brak wyboru. Nie wiem, czy właśnie cytuję Paula Coelho czy Kasię Cichopek. Sorry za to.
Czekam na smaki i zapachy nowego miasta, dzielnicy, kontynentu, świata. Nic się nie pamięta tak jak pierwsze razy gdzieś, kiedyś, z kimś. Kolejne podróże do Stanów już nie będą takie same. Będą nakładały się na ścieżki wydeptane po raz pierwszy. Będą miały punkt odniesienia. Nic dwa razy.

W linii lotniczej Delta zadziwia mnie poprawność polityczna. Na filmikach instruktażowych są pokazani pasażerowie każdego koloru skóry, starsi, młodsi. Na koniec filmu na pokładzie wita nas kobieta-kapitan. Nie wiem, jaki mam mieć do tego stosunek i czy w ogóle muszę mieć.
Jeszcze nigdy nie byłam dalej na zachód niż teraz. Przelatujemy nad Belfastem, o którym kiedyś pięknie śpiewała Katie Melua. Czytam na ekranie, że mamy jeszcze do pokonania 5100 kilometrów, lecimy na wysokości 10 000 metrów z szybkością 870 km/h. Na zewnątrz jest -84 stopnie Celsjusza. Ciekawa jestem czy już wtedy się zamarza, ale nie chciałabym tego teraz testować.
Przykryłam nogi kocem, na brunch zjadłam omlet z warzywami i owoce. Dostałam americano ze Starbucksa, które pachniało jak drogie perfumy zmieszane z dymem papierosowym. Piszę to wszystko, żeby wywołać w sobie po powrocie wspomnienie 3D, razem z zapachami, smakami, dźwiękami. Piszę, żeby móc ci o tym wszystkim opowiedzieć. Żyjemy od opowieści do opowieści.
W Nowym Jorku jest teraz 4:30 rano, czas płynie, chociaż się cofa. Nigdy mnie to nie przestanie zaskakiwać. Kulistość Ziemi jest faktem, mimo że niektórzy głoszą inaczej. Zaraz wlecimy nad Atlantyk. Bez odbioru.
– – – – – – – – – –
Czytaj drugi odcinek serii: Rozdział 2. DL0047 Amsterdam-New York cz. 2
Czytaj trzeci odcinek serii: Rozdział 3. New York, New York
A jak się Austin i Teksas podobał? Ja byłem tam ostatnio i jestem zachwycony drugim największym stanem Stanów
PolubieniePolubione przez 1 osoba