28.

Skończyłam parę dni temu 28 lat. Patrząc na to, jak łatwo się potykam, skręcam kostki, wpadam w krzaki i poślizgi, jest to jednak jakieś osiągnięcie, a może nawet cud.

Jakie lekcje wyniosłam z ostatniego roku? Wdzięczność. Za to, co mam i za to, kto jest obok mnie. Staram się być coraz lepszym człowiekiem, co w praktyce oznacza bycie wyrozumiałą, słuchającą, pamiętającą. Próbuję nie oceniać, nie przejmować się zbytnio, patrzeć z dystansu, nie wymagać i nie oczekiwać. Nie przerywać. Mieć pokorę, zachowywać spokój. Próbuję nie nadużywać, nie przytłaczać, nie narzucać. Staram się nie być obojętna. Czasem gryźć się w język.

Nie naprawię świata (go Greta!) i ludzi, ale mogę stwarzać strefę bezpieczeństwa dla tych, którzy chcą się sami naprawiać. Mogę pomagać przez bycie blisko, albo wycofywanie się, jeśli to jest w danym momencie potrzebne. Czasem trudniej jest nie robić nic. Nie wymyślać, nie analizować.

Dalej uczę się kochać, pokazywać to i mówić. Amos Oz w pięknym wywiadzie, który czytałam dwa lata temu, przyznał, że obiecał żonie, że nie będzie dnia, w którym by się nie śmiała. Pomyślałam wtedy, że postaram się, żeby nie było dnia, w którym nie będą się śmiać moi najbliżsi (też nie ogarniam tych podwójnych zaprzeczeń). Dlatego cały czas jestem ten „trochu debil”, nawet jak mi samej nie jest najweselej.

W tym roku zobaczyłam Nowy Jork i Austin, ale byłam też „somewhere on our way nowhere”. Lecę niebawem do Indonezji, odwiedziłam przyjaciół w Poznaniu, Wrocławiu, Hamburgu i wiele razy byłam w moich ukochanych górach. Widziałam morze, pływałam w jeziorze. Oglądałam gwiazdy, wschody i zachody słońca. Jeździłam na festiwale i spędziłam czas w domu z rodziną. Gotowałam albo nic nie jadłam. Piłam dużo wina i jadłam beczki soli, czasem dziegciu.

Często rozmawiałam o sprawach najważniejszych, a pewnie jeszcze częściej stroiłam sobie absurdalne żarty i nie mówiłam o niczym ciekawym, albo milczałam, bo istotniejsze było to, żeby po prostu razem pobyć. Jest takie buddyjskie powiedzenie: „you can’t change the people around you, but you can change the people you choose to be around”. Dziękuję za każdy dzień i chwilę, kiedy to ktoś wybrał, że będę somewhere around dla niego.

W ostatnim roku wszystko zmuszało mnie do tego, żebym wróciła do życia wewnętrznego, koherentności i nurzania się w myśleniu. Godzenie się ze sobą, ufanie i rozumienie siebie jest trudne. Dużo lekcji już przeszłam, a jeszcze więcej na pewno przede mną. Myślę, że ten tekst z czerwca będzie miał jakiś ciąg dalszy.

Zaczęłam się uczyć grać na pianinie i regularnie medytować. Przeczytałam trochę książek, obejrzałam parę filmów i seriali. Coś tam zrozumiałam, czegoś się oduczyłam. Wiele zapomniałam. Zrobiłam trochę zdjęć. Przebiegłam sporo kilometrów, a inne przejechałam na rowerze. Tańczyłam jak szalona. Skrobnęłam też pierwsze wiersze po angielsku, które nie są wybitne, ale są moje i dla mnie ważne. Pozwalają mi wracać do Teksasu i na Manhattan. Poza tym mało pisałam, bo jak to ujęła Miłobędzka: “bardzo żyję w wielu miejscach (królowe życia nie mają czasu na pisanie)”.

Last but not least, pracuję w najlepszej firmie na świecie, ze wspaniałymi ludźmi, którzy nie tylko sporo mnie uczą o marketingu i technologii, ale mają ogromny wpływ na każdą inną sferę mojego życia.

Życie jest ciężkie i ciągle jakby pod górkę, ale dzięki tym wszystkim, którzy są blisko mnie, jest mi zwyczajnie dobrze.

„I’m so damn grateful”.

Co myślisz?

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s