
Kolejne miejsce zamieszkania, próba zawieszenia się w przestrzeni, uwicia nowej sieci. Przemeblowanie pokoju i serca wyszło całkiem zgrabnie, choć boleśnie.
Coraz radykalniej podchodził do współistnienia przedmiotów. Leczył się ze wściekłego sentymentalizmu do drobiazgów, biletów, ulotek, rękopisów pierwszych nieudanych prób literackich. Im mniej posiadasz, tym bardziej jesteś wolny.
Nagie, błyszczące brzuchy samolotów to najbardziej znaczący element lokalnego kolorytu. Statki kosmicznie, które pływają po niebie, świetliste księżyce. Codzienne małe dramaty, ktoś kogoś obraził, pobił słowem ostrym jak zapalenie płuc. Niespełnione oczekiwania co do życia, które jest oszukane, póki trwają studia.
Chodził torami kolejowymi po kawę, do niej. Mijał po drodze stacje pełne kurzu, wiatru, latarnie po dekapitacji, co stały bezwiednie, bez motywacji jak kolporterzy, którym skończyły się książki.
Chińskie ciasteczko z lwowskiej kawiarni podpowiadało: „Tułacz – i Tyle: to teraz moje imię. Pada jesienny deszcz”. Trzeci września. Jak długo można się tak kołatać pomiędzy barami, ulicami, byle ścisnąć, wycisnąć jak najwięcej kropli krwi z czasu wolnego?
Nieznośne oczekiwanie na wspólne posiłki, choćby i krótkie zapięcie ramion, tak intensywne, że aż kłujące w płuca. Czerwona kuchnia od popołudniowego słońca. W powietrzu silnie wyczuwalna woń malinowych pomidorów i słodkiej papryki. Pomieszczenie naszpikowane ciałami obcymi, łatwo wpadającymi i drażniącymi oczy. Daremne poszukiwanie chleba i równie nieudana próba zamiany wody w wino, kiedy zabrakło gotówki. Poplamiona pościel, pogniecione wargi i ból dolnej szczęki od narkotycznych pocałunków z przywidzeniami. Rysowane izohipsy na skórze. Łączenie pieprzyków i znamion w jeden sens, węzeł komunikacyjny.
_________________________________