Poł-owicznie. Marcin Sendecki. „Pół”

Artykuł ukazał się w kwartaliniku literacko-artystycznym sZAFa, nr 38.

______________________________________

Dziesiątego listopada, roku (raczej niezbyt Pańskiego) 2010. Wiata przystankowa cała z liści. Kobieta wysiadająca z autobusu pod rynnę. W paczce ostatnie dwa papierosy, więcej zużytych zapałek niż nowych. Głowa jak popielniczka i „Pół” Sendeckiego w ręce. To nie może się skończyć dobrze.

Kompaktowe wydanie tępych (w sensie: nie ułomnych, a czyniących rany szarpane) etiud językowych, lecz tylko iluzorycznie dla zabawy, ćwiczeń (zatem także), bo w większej mierze – życia. Życia, choć mordercy winni nosić ubiór czarny przez całe życie, nawet czarne mieć tęczówki. Jak na osobę, która stara się być nieco bardziej humanitarna, niż cała mięsożerna (i świadoma tego) część populacji, muszę powiedzieć (bo przecież nie wygłaszać tyradę), że to pewnie nie jest złe, a nawet nie jest grzechem (tym bardziej). Krzywdzenie, zabijanie, a zwłaszcza pośrednio, umywając ręce – jest wynaturzeniem.

(Nucąc za Stevenem Morrisseyem: it’s death for no reson, and death for no reason is murder.)

Przypomniał się śnieg / przypomniała zima (…), pięta szmat łydki odkryty / nie obudź; każda zima kolejnego, nowego roku wydaje się (i jest w istocie) jeszcze cięższa do zniesienia, najgorsza ze wszystkich zeszłych i przyszłych. Nawet jeśli to (nie) prawda; jeśli zimne poranki i kołdra nie starcza dla dwóch kończyn, nie mówiąc o towarzystwie. Ściek z zorzy / Trzecia kwadra / Nów, a jeszcze tak niedawno, w chwilę świt. Trzy czwarte obrotu na tarczy do południa, link między dawnymi a nowymi laty, byle szybko, wiek dojrzały, wiek podeszły – siwiejące włosy Na wylot / Na wyrost / Na śmieć. Czy można to wszystko zamieść pod dywan?

Później idzie się przez korytarz / I mierzy tempo zabawy / Dobrze nie wiedzieć niczym. Niczym dobrym, ani złym. Nie myśleć o niczym, jak Henrietta z książki „Zwierzenia klowna” Heinricha Bolla. Podobnie zapominać się podczas jedzenia, plamić sukienkę, obrus. Trwać w zawieszeniu, pustce choć przez chwilę. Odpocząć, nawet jeśli to trudne, bo w ciszy słychać tykanie zegara. Kolejne zatrzymanie: Wkrótce zabraknie mi życia, może też szycia wierszy z własnej skóry (to cytat, który tak wszedł w krew, że nie pamiętam z kogo). Nie ma w tym żadnej przyjemności, Tylko powidok zabawy; iluzoryczna jak kalka; dudnienie muzyki zza ściany.

Co dzisiaj zostało z tego, że Chciałem ci coś opowiedzieć, ale brakło towarzystwa, pewności, kiedy już sama bliskość czyni ze mnie idiotę. Nie pozwala się skupić, mógłbym nie powiedzieć tego, co chcę, a jedynie bzdury, słowotok, co ślina przyniesie (Ten błyszczyk chciałbym pobrać do ust, tak prędko jak tylko można). Lepiej nie mówić nic, skoro Ty jesteś śliczne buty / po nartach. Ja jestem / parking społecznie strzeżony; najpewniej od siebie samego, najsilniej.

Ludzie mają to do siebie (lubię takie proste zwroty), że lubią mieć albo najlepiej, albo najgorzej. Jakby to był formularz do wypełnienia: najgorsze jest to, że; najlepsze jest to, że; u mnie jeszcze gorzej; oj, to u mnie lepiej. Kontrastujące bieguny, każdy równie chwalebny, a Nie wszystko zło co się świeci, i nie wszystko to, co się święci jest dobrze. Niemniej, Jedno, co stałe, / to rzężenie wind, zwłaszcza w nocy, kiedy słychać każdą szczelinę, przesunięcie po klatkach (filmowych, schodowych, piersiowych). Winda jako przełyk bloku. Przełykanie windy, wydychanie. I tak świat klęczy w wannie / i bawi się wodą; łamie kości, łupie w krzyżach i czujesz każde przesunięcie kręgu (może także „Dwunastego kręgu” między prawą, a lewą półkulą); kręgu piekielnego, bo do piekieł, po drodze mu było, więc wstąpił z czterech stron świata; z powyłamywanymi / stronami; jedną dobrą, drugą złą, oraz z dupy stroną.

Wiem, wszystkie refleksje maczane w pejoratywnym kontraście (tym medycznym, wstrzykiwanym do żył przy tomografii, który rozchodzi na ciepło się po naczynkach, całym układzie jak melancholia), ale czy refleksje mogą być wesołe? Kiedyś Szczęśliwi / Będą szczęśliwsi, ku ogólnej wygodzie, a nieszczęśliwi tak jak teraz, zapną kurtki, dopną (swego) i nałożą kaptur na głowę (kapturek domaciczny – konieczne); odmaszerują dalej (albo pojadą marszrutą). Później wypiją Za listopad likwidacja zdarzeń / Za grudzień likwidacja świadectw. Jeszcze wszystko móc odwołać, sprzeniewierzyć i posiąść (się) prawdę.

Doczekamy wiosny, choć przedwiośnie się spóźnia / jakby miało ostatni raz coś powiedzieć, zaznaczyć; wydać krótki jęk, pękniecie pierwszych kwiatów. Żeby było miło, zieleń od czasu do czasu komu? czemu? się przygląda. To gęsia skórka zaraz za nadgarstkiem, albo prześwietlony film, albo papierowe kwiaty – zbierane, chowane do pudełek, żeby kiedyś mogły się pastwić na sentymentalizmie właściciela. Wtedy zobaczysz, jak na dobrych papierach ta rdza się rozrasta, wyrysowuje okręgi w miernym przejściu między palcami / w zgięciu łokcia w pachwinie / nigdy do cna. Widzę cię nago, najedliśmy się na kolację – wstydu, teraz już tylko powolne dopoznawanie; pamiętam, Światłe słońce w bliznach się odbija; jeszcze świeże, bo z rana, a najwyżej z wczoraj.

Nie mi rokować, czy swoim głosem przemawia w pełni Sendecki, czy tylko pół – Sendecki. We mnie dotknął wiele punktów, które wyczulone na znajome, powracające obrazy, że znowu z oczywistości i w chodzi się w noc.

 
[Cytaty użyte w artykule: Marcin Sendecki, Pół, Biuro Literackie, Wrocław 2010]

 

Co myślisz?

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s