Góry mają oczywistą przewagę nad nizinami.
Wychowywałam się w regionie, w którym najtańszą i najprzyjemniejszą rozrywką w pogodny weekend było wyjście w góry. Chodziliśmy na całodniowe wycieczki jak na zwykły spacer, w trampkach, starych spodenkach, spranej podkoszulce, ze szkolnym plecakiem. W plecaku była woda, świeże bułki, pomidory, które jedliśmy jak jabłka, bez krojenia.
Wychodziliśmy bardzo wczesnym rankiem, w trzy pokolenia, które chciały ze sobą spędzić czas, więcej przeżyć, uciec od rzeczywistości albo jej istoty dotknąć. Jechaliśmy tak zwanym czerwonym autobusem, czyli miejskim, aby dostać się na szlak. Niekiedy wychodziliśmy kilkaset metrów od domu, i już byliśmy na szlaku.
Co z tego, że pot, czasem drzazga. Co z tego, że pokrzywy, kolejne blizny na kolanach, pobrudzone ciuchy. Po powrocie z całodniowej trasy czekanie w kolejce do kąpieli, potem kolacja i zdrowy sen, twardy jak skała, na której w ciągu dnia, gdzieś w połowie trasy odpoczywaliśmy.
Muszę tu czasem wracać, żeby pełnymi płucami oddychać, móc spokojnie zasypiać.
Kiedy wyjeżdżam z rodzinnych stron, przeszkadza mi pustka na horyzoncie i uporczywe słońce, przed którym nigdzie nie można się schować.
Zmęczenie, ciężar na plecach, dzięki którym więcej się czuje, a cisza pozwala swobodniej myśleć. Widok ze szczytu, który daje szersze pole widzenia. Wszystko się zmienia.
Nic się nie zmienia.
P.S. Zdjęcia z wycieczki na Czupel, najwyższy szczyt Beskidu Małego.
Więcej zdjęć: 500px.com/klaudiaraczek
Różnice są ciekawsze, niż podobieństwo, zawsze. ;-)
PolubieniePolubienie
Pomyśl, jaki byłby tłok gdyby nie te różnice ;)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Pewnie, że na nizinach też jest życie, ale kiedy się dorastało w górach, ciężko znieść przebywanie gdzieś indziej. ;-D
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tu, na nizinach, też jest życia i wielogodzinne piesze wycieczki. Ja mam raczej tak, że dziwi mnie, że ktoś z własnej woli chce pod górę leźć, jak można równo po płaskim lub lekko pofałdowanym. :D
PolubieniePolubione przez 1 osoba