To nie jest spoiler.
________________________________________
Wszyscy już pisali o „Idzie”, więc postanowiłam sobie, że moje trzy grosze w sprawie są zupełnie niepotrzebne. Ale widząc, ile jest skrajnych opinii, muszę napisać o kilku sprawach.
Statyczne, czarno-białe obrazy, niemal martwa natura, brak wartkiej akcji, zdawkowe emocje aktorów?
Jeśli w „Idzie” te cechy kogoś drażnią, również Bergman nie będzie godny oglądania. Jest jeszcze bardziej zdawkowy, oszczędny w środkach i wymagający całkowitej uwagi. Moim zdaniem tylko na korzyść świadczy to, że zdobywca tegorocznej Europejskiej Nagrody Filmowej nie jest atrakcyjny dla szukającego rozrywki, zmęczonego widza.
Po to istnieje kino gatunkowe, by zaspokajać potrzeby tych ostatnich. Sama czasem do nich należę, ale wtedy nie przeceniam swoich możliwości i nie idę na wyrafinowane kino. A jeśli już idę, to ułomności doszukuję się w sobie, a nie przelewam niezadowolenia na karb filmu, którego nie pojęłam.
Mnie film Pawła Pawlikowskiego ujął właśnie surowością, czystością. Aktorzy są oszczędni w słowach, co sprawia, że widz musi się wysilić, żeby zrozumieć, dać się wciągnąć w historię. Rozumiem, że niektórzy oglądają ten film po pracy i nie mają już ochoty na produkcję własnych interpretacji, uzupełnianie niedopowiedzeń. Ale jeszcze raz pytam, czyja to wina?
Mimo, że aktorzy niewiele mówią, to momentami aż iskrzy od napięcia. Temat jest trudny, a bohaterowie są po traumatycznych przejściach. Nieprzewidywalni.
Do tego mamy w tym filmie do czynienia z pięknymi kadrami, z cudowną miękkością światła, z niepokojem wyrażanym nie tylko dosłownie, ale i w symboliczny sposób.
Pawlikowski stworzył bardzo wiarygodne portrety psychologiczne kobiet, głównych bohaterek „Idy”. Agata Kulesza i Agata Trzebuchowska zagrały przekonująco i, momentami, ich skrajne zachowanie albo właśnie brak emocji są przecież całkowicie wytłumaczalne. Niemal tyle w nich niemego krzyku, co w „Personie” wspomnianego już Bergmana.
Teraz z innej beczki. Nie podobają mi się porównania do „Pokłosia”, bo dla mnie jest to uzasadnione tylko ze względu na temat. Jest to produkcja w zdecydowanie innym stylu, bardziej, powiedzmy, amerykańska.
I, niestety, w usta niektórych wlała się jakaś parszywa zawiść. Pojawiła się nagle moda na krytykowanie Pawlikowskiego, bo co? Bo mu się udało? Bo od dawna polski film nie osiągnął takiego sukcesu? A to Polska właśnie.