Grecja. Dech ustawał w piersiach od alergii i nadmiaru piękna.
Grecy. Musieliśmy się przestawić na ich obowiązkowe sjesty, wino tańsze od mineralnej wody. Pobudki o świcie od wilgotnego powietrza. Zasypianie o zachodzie słońca w lekkim kołysaniu morza, z brzuchami pełnymi jego owoców. Otwartość mieszkańców, spokój cerkwi.
Był rok 2009 i nie do końca umiałam przeżywać piękno zawarte w poznanych Grekach, przebytych kilometrach, oswojonych zwierzętach. Życie nie miało granic. Tańczyliśmy na statku sirtaki, skakaliśmy do morza tak czystego aż do dna. Nie znałam jeszcze wstydu, skrępowania, byłam bardziej niż kiedykolwiek otwarta. Ulotność miejsca i czasu sprawiała, że niczego się nie bałam.
Czego chciałam?