[tekst przeczytany podczas wczorajszej audycji Dotknięcie nocy w Radio Azyll]
z małych tąpnięć – wielkie pęknięcia.
nie mogę dostroić sumienia, opanować
drżenia całego osiedla. noc się rozpędza
do nieskończoności, jest czarna jak nos
czworonoga. śpi na łóżku, zawinięty
w siebie jak rulony banknotów o wysokim nominale,
których nigdy nie miałam.
dni bez miłości, bez natchnienia*.
zastanawiam się, co robisz, kiedy się
masturbuję, a potem dzwonię i pytam, co słychać,
jak spałeś? to głupie, nie wiem od czego zacząć,
chociaż wiem jak się kończy w samotności,
jak koniczyny nie przynoszą szczęścia.
brak spoiwa, komórki dzwonią, wibrują,
ocierają się o siebie i umierają.
nadmiar wiedzy, ubytek doświadczeń. czytam
kilka książek na raz i żadnej nie mogę skończyć.
wypowiadane zdania rozprasowuję;
stają się gładkie jak nogi
pływaka.
wracamy do siebie jak z Ukrainy,
osieroceni, z czegoś okradzeni. później
długo trzeba się otrzepywać, przypominać
jak w pełnym obrocie języka jeszcze niedawno legła
ślina, piekły rozgryzienia, dudniły skronie,
zwłaszcza przy skłonie
w dół
coś we mnie pękło, rozbiło się na posadzce. potem widziałam
jak śmietnikowe dziadki znajdowały w kontenerach kawałki
miłości. resztki z obiadu, cząstki dzieci z pobliskiego gabinetu
aborcji, aluminiowe puszki. a Puszkin od dawna mówił, że
bliska już godzina, gdy miasto, wichrem płomiennym strawione,
w popiół i węgiel będzie obrócone*.
regularnie śnią się siwe konie.
[koniec]
* frag. utworów Aleksandra Puszkina (Do *** oraz Pielgrzym) w przekładzie Wiktora Woroszylskiego.