Andrij Bondar, jeden z najważniejszych współczesnych pisarzy ukraińskich, wydał do tej pory w Polsce dwie książki – pierwsza to rozgrzewka, czyli Jogging, a druga jest zupełnie poważna, choć zawiera Historie ważne i nieważne.
Historie… opublikowane zostały w 2011 roku przez Biuro Literackie, wtedy też, niedługo po premierze, zderzyły się z otchłanią mojej półki z książkami „do przeczytania”. Półka długo mieliła, miksowała, i dopiero w tym roku wypluła tę pozycję, aby udało mi się po nią sięgnąć.
Jest to zbiór autobiograficznych opowiadań, bardzo króciutkich, które świetnie nadają się do czytania zarówno w leniwe popołudnie w fotelu, jak i do zabrania w daleką podróż. Mnie akurat opowieści Bondara uprzyjemniały bardzo niedalekie (aż wstyd) przejazdy tramwajem z i do pracy. Kiedy jedziesz tylko kilka przystanków, krótka forma literacka zdecydowanie bardziej sprzyja, niż obszerne i skomplikowane powieści.
Historie ważne i nieważne to zapis wspomnień głównie z dzieciństwa i okresu dorastania, które z punktu widzenia dorosłego już autora nabierają zupełnie innego znaczenia. Bondar jest bardzo wrażliwym obserwatorem – skupia się na detalach, pamięta drobne i kruche momenty, które go kształtowały.
Andrij Bondar w tych opowiadaniach dokonuje pewnego rodzaju autoanalizy psychologicznej. Wyciąga z odmętów przeszłości błędy, porażki, tragiczne i przykre wspomnienia, ale nie po to, żeby nad sobą i swoim losem ubolewać (i zmuszać do tego samego czytelnika), ale po to, aby wyciągnąć z nich wnioski, doszukać się pozytywnych aspektów zebranych doświadczeń.
To książka refleksyjnego optymisty, który nie tylko opowiada o osobach i faktach, które się wydarzyły, ale też zastanawia się, jakie były przyczyny, jaki też był ich cel, i co w nim zmieniły.
Niektóre historie wydają się przekoloryzowane, po trosze magiczne, ale taka jest właśnie pamięć dziecka. Taka chyba w ogóle jest pamięć – wybiórcza i chaotyczna.
Jedną z moich ulubionych historii z tych Historii… jest Zakładka, dlatego właśnie na tym opowiadaniu zagięłam róg kartki (wiem, nie powinno się tego robić książkom).
Zobaczcie sami, czy kupuje Was ten styl:
„Dziewiętnaście lat temu czytałem pewną mądrą ksiażkę, ale rzuciłem ją w połowie. Akurat wtedy, kiedy warto było czytać dalej, przerwałem lekturę. Wróciłem do tej książki kilka dni temu, przyjechawszy w odwiedziny do rodziców. Kiedyś to miejsce nazywałem domem. Właśnie tam, gdzie się urodziłeś, zostawiasz tyle bomb zegarowych, że potem wybuchają przez całe życie. A więc porzuciłem lekturę na zdaniu: Nastąpił koniec świata, i najgorsze było to, że ten świat w żaden sposób się nie skończył.
Akurat na nim zatrzymał się koniuszek zakładki – malutka fotografia dziewczyny, która była moją pierwszą miłością.
Takich zdjęć dawno już nikt nie robi. Kiedyś ich, maleńkich jak ziarnko maku, używano do szkolnych legitymacji. To było największe, jakie mogła mi dać ta dziewczyna.
Przystanek “Koniec świata” nastąpił w trzecim roku tej miłości w “jedną stronę” – beznadziejnej i chorobliwej. Wtedy, w siedemnastym roku życia, mogłem skończyć w Skarżyńcach, gdzie był wojewódzki szpital psychiatryczny. Jednak uratowało mnie czytanie. A dokładnie to maleńkie zdanie, którego sens dotarł do mnie dopiero teraz, po kilku końcach świata, które następując, też nie kończyły mojego świata. Przeciwnie, wszystkie końce były tylko początkami, przez które prowadziła prosta linia przez całe dziewiętnaście lat”*.
* Frag. z książki “Historie ważne i nieważne” Andrija Bondara, tłum. Bohdana Zadury, s. 90.