Ostatnio na półkach księgarń pojawiło się wydanie drugie i poprawione książki „Horror show” Łukasza Orbitowskiego, opublikowanej po raz pierwszy 6 lat temu.
Z pisarstwem tego autora odważyłam się zmierzyć dopiero teraz, ale podobno na nadrabianie zaległości nigdy nie jest za późno. Zwłaszcza, że literatura grozy i fantastyka jest mi zupełnie obca i nigdy nie przepadałam za tymi gatunkami. Tym razem jednak ciekawość zwyciężyła. Poza tym zadziałał syndrom (zboczenie?) literaturoznawcy: „przeczytam, bo wypada znać”. A tu akurat pojawiło się wznowienie „Horror show”, które samo mnie wybrało, uczepiło się jak rudy kot okładki i…
BIADA TAKIEJ OBORZE, W KTÓREJ KROWA WOŁEM ORZE*
Zacznę od miejsca akcji. Gdybym nie wiedziała wcześniej, że wydarzenia dzieją się w Krakowie, nie uwierzyłabym, że o Mieście Królów Polski można pisać inaczej, niż w kontekście magii, zaczarowanych dorożek, artystycznego spleenu i oceanu wolnego czasu.
A okazuje się, że o Krakowie można pisać jak o stereotypowych, brudnych i złych (wybaczcie Państwo niezbyt wymyślne nazwy) Katowicach, Sosnowcu czy nawet Wrocławiu z piosenki „Strzeż się tych miejsc” Janerki. Przykładowo takie diagnozy odbierają część czaru:
„Przez lata patrzył, jak Kraków Przybyszewskiego i Wyspiańskiego zjada kolejne wioski, brunatnieje, obrasta swastykami, tonie w czerwieni nowego ładu (…). Jego Kraków zatonął wśród reklam, wysokich bloków, parasoli z logiem browaru, odleciał jak maszkarony porwane przez reklamę Tchibo”.
Znawcy i bywalcy krakowskich knajp mogą przeczytać ciut wykrzywione, ale bardzo smakowite recenzje takich miejsc jak Alchemia, Piękny Pies, Kulturalny, Tandem, Tower, Europejska oraz moja ulubiona „osiedlanka na Wrocławskiej”.
***
Już dawno nie czytałam książki, która prowokowałaby mnie do tak częstego śmiechu, szczególnie w sytuacjach skrajnie dramatycznych czy po trosze melancholijnych. Orbitowski używa barwnego, slangowego języka, który w sposób wulgarny oddaje rzeczywistość lepiej, niż „literacka” polszczyzna. Przykłady?
KUMULACJA PECHA*
Nie wiem, czy można napisać trafniej o beznadziejnym, smutnym końcu tygodnia niż: „w ten piątkowy wieczór, gdy nawet stolec jest z ołowiu”. Na pewno każdy z nas doznał takiego bólu, kiedy „każdy staw gra inną piosenkę”.
Orbitowski ustami, słowami niezbyt wykształconych postaci przemyca wątki (sic!) filozoficzne. Szczególnie Giełdziarz zastanawia się nad tym kim jest albo kim są ludzie przychodzący na jego stoisko na Balickiej: „Możesz myśleć, że masz wielu znajomych, ale to zawsze jeden gość”. Jak każdy, także bohaterowie „Horror show” mają jasno określone preferencje polityczne: „Nie czytam [Kiesielewskiego], a konserwatyzm kojarzy mi się z rózgą od świętego Mikołaja”.
Urodzony w Krakowie autor popisuje się celnymi spostrzeżeniami dotyczącymi, powiedzmy, „starszej krakowskiej masy krytycznej”, która bardzo się naprzykrza w pojazdach komunikacji miejskiej:
„Facet o lasce patrzył na niego poważnie. «Założę się, że jak wyjdzie, będzie rozpowiadał o zepsuciu młodzieży. To jeden z tych, którzy wiszą nad tobą w tramwaju i prawie liżą cię w głowę, aż nie wstaniesz. Ale jak trzeba wsiadać do tramwaju, mają turbiny w tyłkach»”.
KAŻDE BYDLĘ KOGOŚ KOCHA. KROWA BYKA, A HITLER EWĘ BRAUN*
Dużo w tej książce mówi się o kobietach, bo Giełdziarz to dosyć romantyczny typ. Czasem w relacjach z „płcią piękną” wychodzi mu gorzej, czasem lepiej, często jest stereotypowo, ale zabawnie. Trafiają się nawet pewne rozważania: „kobiety dzielą się na dwa rodzaje: te, które możesz mieć i te, których nie”. Są i porady doświadczonej swatki: „dziewczyna na odległość, to najlepsze, co można mieć. Nie kłócisz się o pierdoły. Spotykasz się rzadko i cieszysz się nią jak nikim innym”. A czego główny bohater chce? „Od kobiet chcę spokoju. Nie oparcia, bo jeszcze trochę w mózgu mi zostało”.
CZŁOWIEK CHORY MYŚLI, ZDROWY – DZIAŁA*
Giełdziarz kusi się także o polemikę na temat istnienia Stwórcy, bo myśli „że kac, obok bólu zęba i przedwczesnego wytrysku, jest dowodem na nieistnienie Boga”. Oprócz tego można się dowiedzieć, że ludzie są źli, bo „wpierdolili nie to jabłko, co trzeba i teraz ciągną się przez stulecia”. Pojawiają się również wysmakowane modlitwy, które warto zapamiętać, powtarzać jak Modlitwę Jezusową w czasie wolnym (lub momencie grozy): „Boże, chroń mnie od ludzi uczciwych – ze skurwysynami jakoś dam sobie radę” lub (do wyboru) „Chryste z pokoju mojej matki, fosforyzujący Boże do krzyża przybity, pomóż mi”.
***
Nikt by się nie spodziewał wątków literackich, kiedy bohaterami są tak podejrzane typy jak Giełdziarz. A okazuje się, że ma on bardzo interesujące zdanie na temat np. twórców jak Masterton czy King: „Mastertona uwielbaim. Widzisz, koleś, taki King nudzi, po prostu facet nie uśnie, jak nie walnie opisu na rozdział, jak baba je kotleta czy coś podobnego”.
POLSKI, ZIMOWY WESTERN*
Oprócz tych bon motów, sentencji, czegoś tam mądrego, można dać się ponieść wyobraźni. Orbitowski opowiada niestworzone, zaskakujące i zupełnie szalone historie. Z niebywałą dokładnością i naturalizmem opisuje okropne postępki, śmierci, zabójstwa. Nie piszę o tym nic więcej, żeby nie psuć lektury tym, co jeszcze nie czytali. I żeby mi samej było lżej, żeby już do tych okropieństw nie wracać, żeby mnie nie nawiedzały w snach. Bo kiedy wierzę, że to tylko oniryzm, a nie rzeczywistość, jest mi autentycznie lepiej.
Zwłaszcza, że dzieli mnie tylko kilka ulic od większości miejsc opisanych w książce.
P.S. Pozdrowienia dla Arteuzy Folfas, Dolores Miednicy, Fryderyka Marchewki i Nadziei Pociupanej, jeżeli naprawdę istniejecie.
* Oznaczone gwiazdką określenia czy zdania są wyrwane z „Horror show”.
///
Recenzja ukazała się w 51. numerze kwartalnika „sZAFa”.
A teraz dzieci możecie pocalowac misia w dupe – well i do so fuck him and fuck you too.
PolubieniePolubienie