Pełny tekst ukazał się we wrześniu 2010 r. w miesięczniku grupy artystycznej Aurea Dicta, a dzisiaj, w efekcie sentymentalnych wycieczek – cudownie odnaleziony.
______________________________________________
Z KSIĄŻEK UTRACONYCH I ODZYSKANYCH
[nr 3]
Ten co płynie przez morze nie jest tym który dotrze do drugiego brzegu;
ten co podnosi głowę nie jest tym który powstanie z klęczek. *
Jesteśmy niepoczytalni, więc niewinni? Podobno żyjemy głośno, śpimy głośno, nawet jeśli cisza przystoi szaleńcom u schyłku dnia. W głębokiej ciszy czas potrafi stanąć, albo choć udawać śpiącego. Leżącego się nie kopie, a przecież posuwamy się naprzód; świadczą o tym mijane drzewa. I widać, i nie widać zachodów, bo każdy jest jednakowy, zlewa w całość. Dostrzegamy wesołe dłonie pomników, gdy żartowniś przyklei do nich prezerwatywę. Jeszcze dobrze, jeśli można jej użyć w celu, w którym została zaprojektowana. Wystarczy, że się rozejrzysz dobrze, dookoła, a tu co krok (co krocze) wybudowane potężne banki spermy dla żon chłopców walczących w Wietnamie, albo na innym placu boju. Nikt tak naprawdę nie wie, na co wojna, skoro ostatecznie wszystkich na cmentarzu wyrównuje ziemia. I po co wyważanie szal pomiędzy życiem, a śmiercią (aby rozmnażać się nadal muszą zabijać się); narodzinami, a umieraniem. Morderca nie jest mordercą; usprawiedliwia go popęd śmierci, a morderstwo to tylko wypadkowa wojen, których nie byłoby, gdyby nie ślepe ambicje, polityka, bo są to czasy, kiedy jasnowidzowie modlą się do Mistrza swego i Pana, aby oślepił ich na zawsze.
Poza tym złodzieje samochodów, prostytutki, rząd. Zatem są to czasy, kiedy perwersja zdławiła CZUŁOŚĆ, a konsumpcja zastąpiła OFIARĘ. Czego się jeszcze można trzymać, jeśli już nawet wykarczowano moralność, zostały jałowe słowa, słowa, słowa. I dlaczego wyciągnąć rękę znaczy potrącić sąsiada? Nic w przyrodzie nie może ginąć, możliwości układają się prostopadle. Czyjeś dobro musi oznaczać czyjeś zło. Ktoś nienawidzić musi, żeby kochać mógł ktoś. Zmienna też jest ręka; (…) pod mostem wyciągam ją do człowieka, który śpi sam. I nawet jeśli obiecamy sobie, że nie będziemy już więcej milczeli o miłości (słyszymy jak krzyczy przez sen), to i tak w zwątpieniu oddajemy duszę razem z ciałem, poddajemy się i gramy w karty na których królowie są nadzy.
Wiem, jak to jest ważne, że jednak nie GRAM, a graMY razem. Nie musimy zamykać się tam, gdzie zmierzch jest futerałem. Przecież nóż gilotyny zwisa nad źrenicą i to nie nowość, bo zwisał będzie nadal. Kiedyś wyobraziłem lepszą wersję siebie, bo tak było łatwiej, tak prościej. Że jestem zupełnie normalny, nie wymyślam problemów, a zmierzam się z nadchodzącymi. I wymyśliłem też własne ciało, ale powietrze którym oddycham jest prawdziwe. To pachnie, to śmierdzi, to śmierci. Ciało, cień; ten nowy cień mnie, chociaż widzialne są tylko ciała zabijanych podczas próby ucieczki.
Nie ścieram szminki z okien. Są ślady ważniejsze niż listy; ślady na skórze, pogryzione przedramiona. Znowu nie wiem jak opisać ten mur niewidzialny, choć to oczywiste, że gdy wszystko będzie zbyt jasne, światło przemienię w krew. Nowy dzień może zwiastować nowe obietnice poprawy. Nowy dzień jak nowe piekło; lepiej się przejść po bułki, po mleko. Patrz, tam ludzie na ławkach w parku przykrywają twarze gazetami, aby można z nich było coś wyczytać. Nie rozmawiają ciałem, nie dotykają się wzajemnie i delikatnie. Luźne aluzje, spuszczane co noc żaluzje, żeby nie dowidzieć szczerych oczu, zakryć spojrzenia sąsiadów. W towarzystwie kobiety z którą idę (…) szukam swojego błazna, by podtrzymywał rozmowę. Uporczywie pytasz, zadajesz mnóstwo pytań, z których najczęściej przewija się jedno. A ty dlaczego milczysz, choć słów tak wiele? I to przykre, bo nie znam odpowiedzi na żadne. Żadne zwielokrotnienie pytania nie przybliża mnie do finału. Albo kim była twoja wolność, zanim wyparłeś się jej po trzykroć? Tylko po co te męczarnie, skoro wszystko, co niewytłumaczalne pochodzi od boga, albo (czyli) od miłości (znaczy życia), ergo poezji.
Kontrolują nas zegary, które i (…) sen śledzą, ale nie można się poddać ich woli. Mój cień wytropi cię wszędzie, wplątuje się w twoje włosy. Już się nie da uciec od wspólnych wspomnień, trzeźwego i równie intensywnego – dzisiaj, ale co z jutrem? Tak łatwo się nie obronisz; uczyniłaś mnie odkrywcą, choć cię tylko rozbierałem. Było niebezpiecznie, jeszcze brak podejrzeń, co do faktów; wyraźnie rozrysowałem mapę pieprzyków, strupów, blizn. Rozlałaś się w moich dłoniach jak rzeka, a mgła jest nocną koszulą rzeki. Mógłbym się pośród niej zagubić, ale ty już wiesz, że będą rozdzierali szaty, że nikt nie zdążył z całowaniem.
(…)
Podnieś głowę, zobacz, jak na marginesach gazet leżą rzędami ciała zabijanych. Twoje linie papilarne odciskają się na ich twarzach. Spójrz w lewo, wszystkie okna w swym domu zakratowałeś już krzyżówkami. Tylko nie mów, że nikogo nie potrzebujesz, tylko te słowa, które mieszczą cały smutek, całą radość w półuśmiechu. Nie robisz nic, a zachowujesz się jak dziecko; patrzy przez zamknięte drzwi; mają twarz kobiety, która nie nadchodzi.
(…)
______________________________________________________________
*Wszystkie cytaty pochodzą z tomu: Wiesław Kazanecki, Poezje wybrane, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1989