Może to jest tak, że czasem na naszej drodze pojawiają się nagle osoby tylko po to, żeby można im było opowiedzieć swoją historię do końca. Wyrzucić wszystko z głębin pamięci. Żeby już nic nie trzeba było nikomu mówić i się powtarzać. Jak dopełnienie, klamra, kurtyna. Mimo że nie czujesz, że masz w tych relacjach jakikolwiek interes. Nie potrzebujesz ich i jednocześnie przedziwnie chcesz, żeby krążyły po twojej orbicie. Z całą niepewnością, niesymetrycznością. Osoby, które znasz tak, jak Nowy Jork — bardzo krótko i można powiedzieć, że wcale, ale już szukasz sposobu, jak do nich wrócić.