Dobrze znaleźć książkę, którą można przeczytać w jeden wieczór, ale czytać latami. Jeszcze nie wiem, jak to będzie z Nocnym życiem, ale nie trzeba mówić za poetę, jeśli utwory flirtują z czytelnikiem aż tak wyraźnie.
Zadura zaczyna mottem ulotnym tak, jak tylko mogą być ulotki. Najmniej zaangażowanym, bo wycinkiem horoskopu dla Wodników (w czystej kokieterii autora, który sam śmie być jednym z nich), że odkryją w sobie artystyczną duszę. (…) Inspiracją będą dla was sny. Tylko odwróćmy bieguny; czy to nie artystyczna dusza powinna odkryć się w nich? Czy inspiracja nie może być snem?
Wielu jest / powołanych / lecz mało / wybranych, jak bursztyny i muszle wygarnięte z mułu, dna morza, bardzo rzadko – całe. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy ludzie są tak zezwierzęceni, że jedyne co im zostaje, by zachować twarz (gębę), to ludzenie się, łudzenie (ludzie ludzią), choć rzadko rzeczy są w istocie takie, jakie się wydają. (Jedynie relanium zwalcza relatywizm.) Żeby odkryć, trzeba zajrzeć / pod czarną podszewkę / białego wiersza, który mógłby być też życiem, niejasną strofą – na całej linii. Zajrzeć i zobaczyć, że jest obrany z mięsa, więc zajrzeć do środka, pod jelita. Zakwestionować wyrobioną, wyuczoną (a więc miałką) estetykę.
Jeśli wiersz jest kobietą, porte-parole Zadury tańczy z nią w sposób niebanalny. Wywyższył ją / i opuścił / stopami dotknęła ziemi, ale czy to już oznacza upadek? Czym jest upadek dla ciebie, czym dla mnie? Ambiwalencja czucia w Innym pokoju; spełnia się strach wszystkich byłych i przyszłych rozstań, a te są najgroźniejsze, bo wymyślone, czysto hipotetyczne, nie dające się niczym zagryźć. Przekroczyliśmy granicę jeszcze raz / i jeszcze, tak trudno o powrót, nie można się obracać, wątpić, że statek płynął w górę rzeki / miał przypłynąć w południe, tylko kiedy góra wyznacza południe, kiedy jest czasem (i to nie tylko: czasem)? Leżę, razem z tekstem (który jest kobietą); leżakujemy, dojrzewamy do siebie. Jej biodra mam na wysokości / twarzy; z perspektywy nocy albo ciała – sny bywają piękniejsze, i serce; na końcu tunelu, od zawrotów głowy widzisz gwiazdy, albo sufit.
Życie, ciągle stoję, przeszukuję półpiętra (…), odliczam pięciozłotówki // kupię osiemdziesiąt jabłek // staję w kolejce / po chwili okazuje się / że to kolejka do grilla, czyli znowu błędny szyk, pomylone chorągwie; liczyć na pocałunek, a dostawać w pysk. A ona może jednak przyjdzie, więc zastanawiam się, jak ją sobie zjednać / zastanawiam się / jak ją do siebie zrazić. Nawet (a pewnie – zwłaszcza) jednej osoby nie można tylko kochać, tak jak nie można tylko zdradzać. Założyć świeżą koszulę, nie zawsze znaczy, że czystą; czysta nie musi być świeża.
Jestem w kadrze, jestem kimś, a to rzadko oznacza bycie sobą; ja, mnie, moje – bez artykulacji. To dobrze; dzisiaj społeczeństwo kojarzy cię z gęby, nie z idei. Wysiadam po angielsku / wysiadam / w biegu, tylko czy to bliżej ziemi, czy zmartwychwstania? Beton, albo raczej świeżo przekopany grunt, o czym świadczy szlafrok frotte / który moja matka / nosiła przez ostatnie / tygodnie / przed śmiercią, jak talizman, albo fatum. Przecież stroje, przedmioty zmarłych powinni umierać i gnić razem z nimi. Znikać.
Widzisz czereśnie w firankach i szpaki myślą tak samo; zabijają się na szybach, przyklejone smażą, topią na patelni miasta. Boże, boże, daj nam / Zboże, ale może też być czekolada. CO znowu myślą niepalący / kupujący miejscówki w przedziałach dla palących? // nic nie myślą bezmyślni. A co będą myśleć palący, chcący kupić miejsce w przedziale dla palących, ale nie będą mogli, bo takich już nie ma, po prostu?
Jakiś stary – nowy Punkt widzenia, kolejne reminiscencje z podróży, albo spod róży, ale nie mówmy o kolcach, lepiej o zapachu; w czasach, kiedy kwiaty mają wyglądać, a nie pachnieć, a najintensywniejszy smak i zapach róży kondensują pączki; katalizują nicość do nieba, bo konieczność wiecznego szczęścia i piękna jest straszna, nużąca.
Zadura wspomina w Schengen o otwarciu granic i całkowitej obojętności / wobec drugiego człowieka, i to akurat wtedy, kiedy w Krakowie Aleš Debeljak nawołuje publicznie do nawiązywania więzi, zacieśniania europejskiego nie instytucji, a ludzi; odwiedzania się, nie oglądania siebie, za siebie, a – siebie nawzajem; współistnienia. Choć byłem // byłem wszędzie // jak Bóg / tylko nie jednocześnie, ale za to gdzie był Bóg, kiedy rodziły się neony, billboardy i chińskie zupki; wirtualne matki, żony; surogacie dzieci?
Nie chcemy dotykać warstw podskórnych, z widzialnych dusz / najbliższe nieśmiertelności / są dusze starych żelazek; i to nie defetyzm, raczej trzeźwa obserwacja. Łatwo mieć ciało, łatwo przeszczepić sobie mózg do głowy, kiedy umysł całkiem sprany telewizją marki TVN; to miara wyroczni, tyle samo prawdy, co fikcji, o ile w ogóle w takiej kolejności.
Cały czyjś dobytek / trafił na śmietnik / skąd pewnie / został wzięty; tu leżą jakieś wartości, tam rzucone pomysły, rozwleczone w czasie rewolucje; przechodzone kwestie i niedokończone rozmowy; wiele peruk, wiele rzyć, a co jedna, to gorsza.
_________________________
Wszystkie cytaty pochodzą z tomu „Nocne życie” B. Zadury, wydanego przez Biuro Literackie w 2010 r.