Dlaczego przestałam chodzić na prezentacje książek. Spotkania autorskie jako narzędzie marketingu

Mam 25 lat i nie bawi mnie już uprawianie kulturalnego masochizmu. Długo można się oszukiwać, ale w pewnym momencie wypada spojrzeć w lustro i zacząć być ze sobą szczerym.

PO CO CHODZIŁAM NA SPOTKANIA AUTORSKIE

Chodziłam na całe mnóstwo spotkań autorskich. Przez ostatnie lata łechtało to moje ego. Byłam taka obeznana, świadoma. Uczestniczyłam w tylu wydarzeniach naukowych, literackich, tylu spotkaniach z artystami różnej maści.

Uczestniczyłam w tylu spotkaniach, na których niczego nie dostałam. Na których wynudziłam się jak pies, bo ci wspaniali autorzy mieli dużo ciekawego do napisania, ale już niekoniecznie do powiedzenia. Bo popełniali tak szkolny błąd, że nie byli przygotowani.

Bo myśleli, że skąpani w blasku swoich (najczęściej) książek, są równie interesujący i zajebiści jak one. Bo myśleli, że ludzie przyjdą dla nich, a nie z powodu książek. Bo myśleli, że jak z rękawa będą sypać złotymi jak chleby i sedesy Janukowycza myślami, a nudzili do nieprzytomności.

Nie, nie każdy jest świetnym mówcą. Rzadko też ktoś z taką naturalną umiejętnością się rodzi. Od tego jest praca nad sobą – ćwiczenie przed lustrem znają nawet Simsy. Od tego są podstawy retoryki. Od tego jest wyciąganie wniosków z nieprzyjemnych doświadczeń. Najważniejsze jest jednak przygotowanie.

SPOTKANIA AUTORSKIE TO TYLKO/AŻ MARKETING

Najważniejsze jest znalezienie sposobu na zatrzymanie uwagi słuchaczy. Najważniejsze jest danie czegoś więcej, co istnieje poza książką – mogą to być fascynujące historie. Przemyślenia. Zdjęcia. Cokolwiek. Bez tego nie możemy mówić o spotkaniu autorskim, ale o spotkaniu czysto marketingowym. Ktoś napisał książkę, ktoś musi pojeździć za karę po kraju, żeby przy okazji wydarzenia przypomnieć się i coś sprzedać. Kupcie, kupcie, kupcie, boże, ile jeszcze tych autografów?

Jak to się dzieje, że każdy z nas wynudził się na tylu spotkaniach i dalej na nie chodzi? Mówiłam coś o masochizmie? Do tego, kiedy natrafiamy głównie na denne wydarzenia, myślimy, że one muszą tak wyglądać. Ja właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że spotkania autorskie to nie musi być kara boska, kiedy zaczęłam odkrywać inne, nieliterackie branże.

Skoro spotkania autorskie to często wydarzenia marketingowe, dlaczego nie podążają one za najlepszymi praktykami? Kiedy nudzi mnie reklama w telewizji – zmieniam kanał. Kiedy wyskakuje mi na stronie www irytujący pop-up – wyłączam go. Kiedy po kilku sekundach nie interesuje mnie reklama wideo na YouTube – pomijam ją. Kiedy jestem na nudnej prezentacji – ?

PRZEPIS NA TRAGICZNE SPOTKANIE Z WYBITNYM ARTYSTĄ

Ostatnio byłam na spotkaniu z genialnym artystą, na co dzień żyjącym w Stanach Zjednoczonych. Powodem spotkania był niedawno wydany wywiad-rzeka.

Gdyby artysta był sam, przeprowadziłby wzorowe spotkanie. Ale w dojściu do głosu przez pierwszą godzinę przeszkadzała mu pani profesor estetyki, rozwodząc się smętnym tonem nad drobnymi aspektami nie-wiadomo-czego, po czym siedzące wokół mnie osoby (i ja również) miały ochotę umrzeć. Przez ten czas przeszkadzał też autor wywiadu-rzeki. Samą pozycją półleżącą pokazywał ilość towarzyszącego mu entuzjazmu.

Kiedy po godzinie przeintelektualizowanej paplaniny o mało istotnych szczegółach, z których głównie pamiętam ból pośladków od kręcenia się w miejscu na niewygodnym krześle, w końcu oddano głos temu, dla którego wszyscy przyszli, słuchacze zaczęli się niecierpliwić i zbierać do wyjścia.

Kto zaplanował takiego rodzaju masochistyczną orgię? Kto czerpał z tego przyjemność? Naprawdę nie dało się inaczej?

NUDZISZ MNIE? NIE IDĘ Z TOBĄ DO ŁÓŻKA

Jakoś w przypadku nudnych spotkań autorskich głupio mi było kiedyś tak w pół zdania wychodzić. Mogłam urazić, rozproszyć autora i prowadzącego… What?

Teraz wiem, że to oni mi ubliżają, kiedy nie wnoszą w moje życie niczego interesującego. Kiedy nie dostarczają ani nowej wiedzy, ani rozrywki. Czas jest czymś najcenniejszym. Mogę stracić 30 złotych na książkę, która jest do bani, ale bardziej szkoda mi czasu, którą musiałabym poświęcić na jej czytanie. Wychodzę.

Najczęściej na imprezach marketingowych czy na spotkaniach z designerami nie muszę się przejmować, szukać miejsca blisko wyjścia, żeby (jakby co) szybko się zwinąć.

Marketingowcy wiedzą, jak przykuwać uwagę, jak zatrzymać słuchacza – inaczej nie potrafiliby niczego sprzedać. Są nastawieni na efekt. Są praktykami, tak jak designerzy – uprawiają rzemiosło, pracują z materiałem. Mają wizję, cel, strategię, pomysł i jego egzekucję. Interesuje ich żywa tkanka, nie samo teoretyzowanie.

TEORETYZOWANIE JEST DO BANI

I może właśnie to o to chodzi – samo teoretyzowanie jest do bani.

Skoro spotkania autorskie i tak są narzędziem marketingowym, dlaczego nie są robione dobrze?

Kto nigdy nie był na nudnym spotkaniu literackim, niech pierwszy rzuci kamieniem.


Tekst pojawił się w kwartalniku literacko-artystycznym „sZAFa” – link TU. Polecam gorąco. ;-)

13 myśli na temat “Dlaczego przestałam chodzić na prezentacje książek. Spotkania autorskie jako narzędzie marketingu

  1. Jak bardzo się zgadzam! To wcale nie jest tak, że ludzie nie czytają, nie kupują książek. Marketing jest często dla nich nietrafiony, dlatego nie znajduje odbiorców… Dzięki za opinię, cieszę się, że nie jestem odosobniona ;-).

    Polubienie

  2. Powtórzę się po Tobie, ale mnie też to wpienia i muszę się wygadać. ;)
    Największym problemem jest fakt, że wydawca zdaje sobie sprawę, że spotkania autorskie zwiększają sprzedaż. Nie ma jednak świadomości, jak je przeprowadzić. To jest chyba – z moich obserwacji wnioskuję – problem związany z tym, że wydawaniem książek w Polsce nie zajmują się biznesmani z żyłką do interesu, tylko bliżej mi nieokreślony zbiór ludzi, którzy chcieli pisać, ale nie pykło, teoretycy literatury, ludzie z tzw. „misją” i im podobni. Te spotkania są nudne, ponieważ większość pisarzy nie wie czego się na nich spodziewać -to raz. Prowadzący stawiają autorów w niezręcznych sytuacjach, a że to ludzie wrażliwi obwarowują się tą paplaniną – to dwa. Autorzy to nudne patafiany. Sam piszę i nie przyjaźnię się z innymi piszącymi, bo mnie wk***wiają. Mam tylko nadzieję, że mam od nich więcej charakteru i charyzmy, żeby nie popełniać ich błędów.
    Na koniec pochwalę tylko tę piękną diagnozę. Potrzeba nam w branży ludzi od robienia kasy, a nie mielaczy ozorem! Może wtedy i liczba czytających skoczyłaby do góry.

    Polubione przez 1 osoba

  3. Teraz jest całkiem dużo koncertów, gdzie wstęp jest wolny. Począwszy od studenckich, wszelkiej maści „dniach”, nocach sylwestrowych itp. Do tego piosenkarze/muzycy/zespoły muzyczne mają większą wprawę w wystąpieniach publicznych. W końcu ćwiczą to nieustannie podczas kolejnych koncertów. No, chyba że są to muzycy studyjni.

    Polubione przez 1 osoba

  4. Oczywiście, zdarzają się ciekawe wydarzenia, w konkretnych miejscach, które dbają o jakość spotkań. Są prowadzący, którzy są inspirujący niekiedy tak samo (lub bardziej) od autorów. Z dwojga złego, chyba jednak wolę czytanie książek, niż słuchanie o nich. ;-)

    Polubione przez 1 osoba

  5. Nigdy sama nie chodziłam na takie spotkania, głównie z tego powodu, że chodzą moi znajomi i raczej mi odradzają. Na pewno zdarzają się wyjątki i nie można generalizować, ale masz rację – większość spotkań pozostawia wiele do życzenia. Czytałam Waszą dyskusję w komentarzach i zgadzam się, wprowadzenie opłat mogłoby polepszyć sytuację, ale myślę, że możemy o tym tylko „pomarzyć”.

    Polubione przez 1 osoba

  6. No właśnie, bo może na takie płatne spotkanie nikt by nie przytruchtał po prostu. Ale może lepiej zrobić cudne spotkanie dla dwóch ludzi, niż kisić się w bylejakości za darmo?

    Polubione przez 1 osoba

  7. Nie pomyślałam o tym w ten sposób, ale prawda! Za koncerty się płaci, za spotkania autorskie – nie. Chyba też z tego powodu, że czytelnictwo jest na tak marnym poziomie… Bywałam chyba zawsze na darmowych spotkaniach. Czasem na festiwalowe wejścia obowiązywały darmowe zaproszenia. Dla porównania, w Niemczech często spotkania z autorami są płatne, a i tak się wysprzedają. Ale to trochę wymaga już innej świadomości, innego rodzaju czytelnika chyba? Jak myślisz?

    Polubione przez 1 osoba

  8. W pierwszym momencie do głowy przyszło mi porównnie do koncertów – że autorzy mogliby przygotowywać się do spotkań jak do koncertów, przemyśleć kolejność tematów, wymyślić ciuchy, konwencję. Gdyby kapela tak zachowywała się na koncercie jak ty opisujesz, to to byłoby dopiero zabawno-żenujące. Pokładający się na scenie muzycy, gapiący się co chwilę na zegarek, szepczący od niechcenia do mikrofonów, konferansjer mówiący godzinami o pierdołach, itp, na pewno wyobraźnia zadziałała :) Z drugiej strony – za koncert trzeba zapłacić. I może tu jest pies pogrzebion, może za spotkanie z autorem, który umi w mówienie, trzeba zapłacić? Te wieczorki o których piszesz były darmowe? ;)

    Polubione przez 1 osoba

  9. Dziękuję. ;-) Na spotkania zawsze chodziłam dla tematyki, autora, książki. Czasem chodziłam przy okazji spotkań towarzyskich. Chodziłam, bo byłam na studiach filologicznych i wydawało mi się to naturalne i oczywiste. ;-)

    Polubienie

  10. Niezwykle ciekawe spostrzeżenia. Nie miałam pojęcia, że to tak wygląda. A co kieruję Tobą, gdy idziesz na spotkanie? Jaka ciekawość?

    Polubienie

Co myślisz?