Luty, rok 2008. Kilka tygodni wcześniej przeczytałam po raz pierwszy W drodze Jacka Kerouaca i od tamtej pory coraz bardziej wydłużały się moje powroty do domu. Coraz rzadziej byłam, coraz częściej bywałam.

Na początku trudno się przyzwyczaić, ale później z łatwością wsiada się do obcych samochodów, wchodzi z ubłoconymi butami do ich życia. Zawieranie krótkich, ale intensywnych przyjaźni, kiedy powiedzieć sobie można zupełnie wszystko, bo i tak się jest tylko mgnieniem. Możesz być sobą, możesz udawać Greka. Możesz udawać, bez strachu, że ktoś się dowie, więc najczęściej to robisz.

W podróży każdy jest odważniejszy, niż zazwyczaj – chwilowość miejsc i ludzi nie wymaga pilnowania się na każdym kroku, co się mówi, jak się zachowuje, czy to taktowne, czy rozumiem konwenanse. Co należy, co wypada, czy kogoś nie uraziłam? Kiedy droga upływa kilometr za kilometrem, nie musisz się nad tym zastanawiać. Obserwujesz ludzi jak myśliwy, bo w istocie jesteś na polowaniu, a to, co uda ci się uchwycić, zapamiętać, poznać, sfotografować, zdobyć, kupić – zostaje tylko twoje.

Łudziłam się, że uciekam na zawsze, że nie ma powrotu, nie ma odwrotu, paliłam mosty. Ale w głębi wcale nie byłam zadowolona. Teraz wiem, że uciekam od miejsc i ludzi tylko po to, żeby do nich wrócić, żeby znaleźć inną siebie – może właśnie to nazwałabym szczęściem.
_________
To jedyne zdjęcia z tego wyjazdu, zrobione w drodze do austriackiego Linzu.
W lepszej rozdzielczości dostępne tu: 500px.com/klaudiaraczek/